czwartek, 8 listopada 2018

MAGICAL MINDS, czyli mój powrót

Chcecie wiedzieć co się dzieje w świecie, w którym rządzą czary? A może jesteście ciekawi co jeszcze mi przyszło do głowy? ZAPRASZAM WAS MOI KOCHANI NA MOJEGO NOWEGO BLOGA, którego zapowiedź macie poniżej :)) kliknijcie w link, a na pewno nie pożałujecie 


Jest ich czwórka: Sybille, Ulysses, Coralie i Antonio. Sybille Mielthown - samotna, wychowywana przez wujostwo, rodziców ledwo pamięta, ich śmierć została owiana tajemnicą. Pochodzi z czystokrwistej rodziny, chociaż jej krew nie jest czysta, a świadczy o tym choćby nazwisko. Trochę inna niż reszta rodziny, podchodzi do wszystkiego z dużym zaangażowaniem, a wszechobecne tajemnice niesamowicie ją denerwują dlatego postanawia je zbadać.

Młoda, niezbyt urodziwa i skryta. Nikt poza kuzynem nigdy się nią nie interesował dopóki ten Włoch nie zapragnął podbić jej serca. Cel? Obalić sekrety i nie dać się kochać, ale czy jej się uda? I która część planu będzie bardziej wykonalna? Czy dowie się czegoś co obróci jej świat o 180 stopni?
Antonio Belluci - całe życie spędził w pięknej Weronie i został rzucony na głęboką wodę, kiedy jego rodzice postanowili wywrócić swoje, a przy tym i jego, życie do góry nogami. Wyprowadzili się na szkocką wyspę, gdzie każdy zna każdego i każdego interesuje tajemnicza rodzina. A jego to nie obchodzi, do czasu.
Młody, przystojny i lubi wyzwania, a ona właśnie nim jest.
Cel? Mission impossible, ale czy się nie zakocha? Czy pomoże odkryć coś, o czym ie ma prawa wiedzieć? A może to przez niego ona będzie nienawidzić?
Ulysses Agniborg - pierworodny i jedyny syn Agniborgów, dziedzic tajemnicy - tak mówią o nim wszyscy. Jest świadom dziwnych rytuałów i wyborów, które go czekają. Jest taki jak wszyscy w rodzinie, ale do życia podchodzi nowatorsko - przynajmniej tak twierdzą jego najbliżsi . Ciekawy świata chce wiedzieć jak najwięcej o rodzinnym sekrecie, więc razem z kuzynką, którą kocha jak siostrę, docieka tych sekretów ich czystokrwistego rodu.
Młody, przystojny i... zakochany. I to zakochany po uszy.
Cel? nie wypaść ze swej roli i nie stracić tempa jakie nadał swojemu życiu. Ale czy coś nie stanie mu na drodze do "i żyli długo i szczęśliwie"? Coralie Bridgeman - pierworodna drugiej czystokrwistej rodziny, nosicielka daru i sekretu, ta "wybrana". Przerażona wszystkim co na nią czeka, nie zwraca uwagi na wszystkie dziwactwa, które się wokół niej dzieją
Młoda, piękna, wyszyscy ją kochają, a ona kocha tego jedynego.
Cel? Zwyciężyć z wiatrakami i nie dać się przeszkodom, które postawiła na jej drodze rodzinna tajemnica. Każda chwila się liczy, wystarczy tylko chcieć - czy jej motto sprawdzi się w prawdziwym życiu? I czy skończone 18 lat nie będzie skokiem na głęboką wodę?



środa, 5 września 2018

Cześć i czołem!

Cześć i czołem! Nie wiem czy ktokolwiek jescze tu zagąda, bo blogosfera zdaje się przestała istnieć. To znowu ja, wracam z nowymi pomysłami i zapałem do pracy. Zaczęłam nowe opowiadanie o zdecydowanie lżejszej tematyce, już bez traumy. Nowa historia jest pełna magii i tajemnic. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobało.

wtorek, 21 marca 2017

NIEZŁOMNA

Pewnie nie zdążyliście zatęsknić za mną, ale ja za Wami i za pisaniem owszem. Wracam z miniaturką, która jest co najmniej przerażająca, ale chyba mnie satysfakcjonuje. 
Tylko dla osób o mocnych nerwach. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę, bo trochę wyszłam z wprawy.
Pozdrawiam i dobrej lektury - Lilka

Natasha Romanova (29 lat) “Niezłomna”


Profesja:  płatna zabójczyni


Kartoteka: ________________________________________


Lista grzechów:
  • kłamstwo
  • manipulacja
  • morderstwo
  • szantaż
  • cudzołóstwo
  • porwanie
  • prześladowanie
  • tortury

Cechy:
  • niepozorna
  • zawistna
  • nieznosząca sprzeciwu
  • uparta
  • inteligentna
  • apatyczna
  • z beznadziejnym poczuciem humoru
  • sarkastyczna
  • wytrzymała
  • cierpliwa
  • stroniąca od miłości
  • zafascynowana nordycką mitologią

Motto:
“Cel uświęca środki - zawsze”


Ulubiona broń:  dobrze wyważony, krótki sztylet


Więzi:  bardzo związana ze swoim ulubionym sztyletem, którym zadaje tylko śmiertelne ciosy


Słaby punkt:  jedyna niechwalebna blizna na brzuchu

wygląd:
ciemne, gęste włosy do ramion, zawsze splecione w luźny warkocz
duże, zielone oczy w ciemnej oprawie
bladoróżowe usta
jasna cera
głęboka blizna na policzku
niewysoka, drobna, wysportowana




Głuchy trzask rozległ się w opuszczonej hali produkcyjnej. Po nim elektryczność zaczęła bzyczeć, a kolejne światła się zapalały. Wiszące wysoko, zakurzone lampy raziły białym, niewyraźnym światłem. Niektóre z nich dekoncentrowały, mrugając. Natasha czujnie wytężyła wzrok. Skuliła się w ciemnym kącie i, czekając na odpowiedni moment, wyciągnęła matowe ostrze.
Huk! Światła zgasły. Tasha wyprostowała się, ale było już za późno. Nadziała się na lufę. Nim zdążyła się odwrócić, męskie, silne ramię zacisnęło się na jej szyi. Śmierdziało tytoniem i drogimi perfumami. Na miejscu lufy pojawiła się klatka piersiowa jej napastnika, a przed oczami czarna plama, bo metal uderzył ją o skroń. Padła jak długa, bo nikomu nie zależało, by uchronić ją od upadku.

DZIEŃ 1.


- Te, królewna, budź się! - ktoś ryknął jej prosto do ucha. Romanova chciała kopnąć mężczyznę, ale więzy na kostkach jej to utrudniły. Podobnie z tymi na nadgarstkach, które w dodatku przymocowano do sufitu. Wisiała nago jak świnia którą zaraz będą ćwiartować.
Splunęła mu prosto w twarz.
- Zważaj sobie, bo oddasz mi się wcześniej, niż planowałem, lubię niegrzeczne - warknął.
- Ładnie to tak pieprzyć własność ojca? - zaszydziła.
- Czego tu szukasz? - przejechał palcem po jej bliźnie na brzuchu. - Mój tatulek nie pomoże - zakpił. Natasha spojrzała prosto w jego zielone oczy. Można było w nich utonąć, zatopić się bez możliwości wypłynięcia na wierzch. Ich zieleń wionęła jadem. Były niczym kwas, który niszczy wszystko. Ją też próbował zniszczyć, złamać, strawić, ale jej się nie dało. Niezłomna - tak ją kiedyś nazwał Georgiev (jej ówczesny najgorszy koszmar), kiedy po kilku dniach wstrętnych tortur nie pisnęła ani słowa, poza tym, żeby się pierdolił. Tydzień później syn Georgieva gryzł już piach, a on sam wycofał się bardzo z branży.
- Tatulek jest mi niepotrzebny. Z kimś takim świetnie poradzę sobie sama - syknęła. Jej ramiona były napięte, ale twarz bardzo rozluźniona. Jakby nie wkładała żadnego wysiłku w grymas pełen obrzydzenia. Jakby coś, co zrobił mężczyzna albo ktoś mu bliski było już tak ohydne samo w sobie.
- W takim razie dopóki mi nie wyśpiewasz pobawimy się w piniatę - wyszczerzył białe zęby w szyderczym uśmieszku. - Do utraty przytomności czy do znudzenia?
Nie czekając na jej odpowiedź rzucił w nią pierwszą-lepszą metalową rurą jaką miał pod ręką. Trafił w klatkę piersiową. Liczył chociaż na syk, ale nic takiego nie usłyszał. Jedyną satysfakcję dawała mu opuchlizna. Złapał za inny kawałek starej instalacji hydraulicznej, tym razem zardzewiały i zniszczony, z odstającymi kawałkami. Podszedł do niej na odległość wyciągniętej ręki i zanim zaczął robić cokolwiek sięgnął między jej nogi. Próbował sprawić jej przyjemność, a Tashy rosła gula w gardle. Miała ochotę wymiotować.
- Odpręż się, Skarbie, bo wcześnie się nie skończy, a im bardziej się odprężysz, tym dłużej będziesz przytomna podczas naszej małej zabawy - jeszcze intensywniej zaczął dotykać jej miejsc intymnych. Bawił się jej łechtaczką, wkładał palce do pochwy, wiedział dobrze, że im głębiej i więcej włoży, tym bardziej ją to zaboli. Robił wszystko gwałtownie i niedelikatnie, szarpał, szczypał, wykręcał, wpychał na siłę. Czekał tylko aż polecą pierwsze strużki krwi. Popłynęły przy pięści, w momencie, w którym jego wielka pięść była w środku. Wyciągnął ją, poklepał po sromie Romanovą i uśmiechnął się krzywo.
- Tatulek musiał cię nieźle rżnąć, mała suko, dużo wytrzymałaś - upajał się jej widokiem. Samo oglądanie jej, nie mówiąc o dotykaniu, sprawiało mu przyjemność. Nie potrafił tego przed nią ukryć. Jego penis stał na baczność krępowany materiałem bokserek i spodni.
- Zazdrościsz mu - powiedziała triumfalnie.
- Łżesz - warknął.
- Twój kutas mówi mi coś innego.
Wściekł się. Bez opamiętania tłukł ją zardzewiałą rurą. Nie zwracał uwagi na jej pojękiwanie, ani na krew, która wylewała się z rozcięć, ani na krwiaki, które powodował, ani na trzaski, które oznaczały łamane i pękane kości. Najobrzydliwsze było to, że jego to podniecało, że już nie mógł się doczekać aż weźmie ją tak jak tylko on chce. Zamachnął się za mocno i uderzył za wysoko, a ona za wcześnie wypadła z gry w piniatę. Bił ją jeszcze przez chwilę, dopóki nie zadzwonił jego ojciec. Pan Ivanov szukał swojej ulubionej zabawki, a jego syn musiał pomóc mu znaleźć albo ją, albo idealne zastępstwo.

DZIEŃ 2


Już nie wisiała jak świnia. Teraz spała na stojąco, opierając się na koźle. Nagdarstki spięto jej kajdankami pod spodem tak, że nie miała możliwości ułożenia się w bardziej komfortowej pozycji. I tak wszystko lepsze, niż wiszenie jak prosię. Jedna pobudka nie mogła się równać drugiej. Dziewczyna wrzasnęła z bólu i zaskoczenia, kiedy tylko poczuła jak coś wbija jej się w odbyt. Zimne palce mocno zacisnęły się na talii Romanovej. Posunięcia stawały się coraz mocniejsze. Dziewczyna czuła jak pękają jej naczynia krwionośne. Nieznośne sapanie oprawcy nad uchem ani trochę nie pomagało. Twardy drągal wypełniał ją całą od środka, żeby po chwili nie czuła nic, nic poza ciepłą spermą wypływającą na uda szatynki, rozdartą na strzępy dumą i wielką plamą na honorze.
- Naprawdę zazdrościsz swojemu ojcu - powiedziała pewnie, przezwyciężając odruch wymiotny. Splunęła przed siebie. Młody Ivanov nie podszedł bliżej jej twarzy. Opierał się o Natashę, wciąż uspokajając oddech. - Ale tak szybko Ci poszło, że nie dziwię się, że mu zazdrościsz - warknęła. Zrobiła to jakby prosiła się o więcej, drażniła go. Jednego mogła być pewna: jeśli zamierza się tak dziś bawić, ona mu tę zabawę prosto popsuje.
- Tak bardzo chcesz więcej? Poczekaj trochę, ja jeszcze nie skończyłem.
W ramach chwili odpoczynku, dla niego oczywiście, chwycił stary, krótki kabel. Smagał nim jak biczem, najpierw w powietrzu, a później po nagim ciele Romanovej. Po krótkiej chwili na jej plecach pojawiła się krew, a parę minut później zahartowana skóra odrywała się już od mięśni. Kiedy uznał, że wygląda to już wystarczająco obrzydliwie, odrzucił przewód i polał ją spirytusem. Odkażane rany zapiekły niemiłosiernie. Szatynka wrzasnęła gardłowym głosem. Przecież wytrzyma, powtarzała sobie, przeszła już gorsze rzeczy mówiła. A jednak to bolało prawie jak te godziny gwałtów, prawie tak jak ta pseudo-aborcja, której dopuścił się stary Ivanov.
- Nie masz już dosyć, mała pizdo? - zapytał prześmiewczo, kiedy próbowała zmienić pozycję na taką, która przysparzała mniej bólu. - A może przyszedł czas na skrobankę? - prychnął - Ojciec mówił, że jesteś przyszłą matką mojego rodzeństwa, że tak cię widzi - kopnął ją z całej siły w podbrzusze. Tasha splunęła krwią. Dookoła było pełno kropelek krwi. Niektóre z nich układały się w płatki kwiatów. Wyglądały jak róże na zakurzonym, zimnym i surowym betonie. Łysa żarówka mrugałą jej nad głową. Jedyne źródło światła, poza wpadającymi przez szparę w drzwiach promieniami słońca. Przed sobą dostrzegła kontury zniszczonych hantli i zaśniedziałą taflę lustra. Dobrze, że nie podnosiła wcześniej głowy. Bez sensu byłoby oglądać wszystko co jej robi. Tak przynajmniej się nie załamywała i trzymała w jednym kawałku. A teraz gra nieczysto. Próbuje ją zastraszyć, ale ona się nie boi. Nigdy się przecież nie bała. Nikogo poza Ivanovem. Niczego, poza tym, że znowu zrobi to, co poprzednim razem, jeśli ona powie nie.
- Ty chyba kurwa nie wiesz jak działa skrobanka - splunęła, pod siebie. Nie potrzebował więcej. Zaczął ją kopać, bić i przypalać jej nagie ciało rozgrzaną lufą pistoletu. Ona nie czuła już bólu, bo nawet nie próbował jej otrzeźwić, ani się opanować. Tym właśnie różnił się od swojego ojca. Ten nie miał najmniejszych skrupułów przypiąć swojej małej zabaweczki łańcuchem za kostki i nadgarstki. Nie zważał wtedy na fakt, że jest w piątym miesiącu ciąży. Nie zważał na ten fakt też, kiedy ją gwałcił, a w momencie, w którym krzyknęła, żeby przestał, bo to boli, bo zabije dziecko, dźgnął ją w brzuch nożem. I nie było już wtedy problemu, mógł dalej z nią sypiać, bo przecież to jego własność.
Młody Ivanov ryknął, uderzył ją w głowę, a ona straciła przytomność. Jeszcze trochę kopał, nie zdając sobie sprawy, że chyba wywołał mały krwotok wewnętrzny. Powstrzymał go ojciec, który wpadł do tego ciemnego pomieszczenia, złapał go za ręce i spętał mu je za plecami. Nie przejmował się zabaweczką.

Zabaweczka się złamała, świadomie lub nie. Może tego już chciała. Może miała dość bycia na zlecenia Ivanova. Może dlatego, że próba zemsty na starym nie wyszła, bo jego synalek żyje, a ona klęczy nieprzytomna, uśliniona, zhańbiona i na zakrwawionej podłodze. Może dlatego, że nigdy się nie wykupi, nawet zabijając kolejnych. I na pewno dlatego, że już zawsze będzie zabawką, dmuchaną seks-lalką Ivanova. Tylko teraz ojciec dopuści do swoich zabawek też synka, żeby poczuł co to znaczy żyć.



piątek, 16 września 2016

Rozdział 10. "...zaczęłam tak myśleć."


PRZECZYTAJCIE PROSZĘ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM. :)



Od pamiętnego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Nowy Jork zrobił się chłodny, na zewnątrz ludzie chodzili w płaszczach i kurtkach, a drzewa zrzucały kolorowe liście. Central Park cieszył się szczególną popularnością, jak zawsze o tej porze i, jak zawsze, kiedy się ochładzało, ruch w kafejce się zagęszczał. Carter się zmieniła. Może zmiana nie była diametralna, ale terapie grupowe i czas spędzony z Graham i jej chłopakiem dobrze jej robił. Poza tym, częstsze zakupy pozytywnie wpłynęły na jej wygląd, ale bardzo negatywnie na budżet. Nigdy nie sądziła, że tak “dziewczyńskie” zajęcie może być aż tak przyjemne. Nie mogły się nazywać przyjaciółkami, a koleżankami. Za chwilę październik i Susannah będzie tylko na pół etatu. Czy Mayi przybędzie pracy? Nie. Caroline przyjęła dwójkę nowych pracowników. Właścicielka obawiała się, że z nowo nabytą wiedzą Mayanne odejdzie. A jednak.
Suzy obsługiwała kolejnych klientów. Na przeciwko niej stanął wysoki, młody mężczyzna, o jasnych włosach i tygodniowym zaroście.
- Co podać?
- Słodkiego buziaka i małe cappuccino.
Wzięła się za robienie kawy. Ciągle czuła jego wzrok na plecach, ale ten wzrok się w nie nie wwiercał, nie drążył żadnej dziury, on je oglądał, podziwiał jak porusza się każdy mięsień pod materiałem, jak tkanina faluje przy każdym ruchu. To nie było nic nieprzyjemnego, to było naprawdę miłe. Była w centrum czyjejś uwagi, a to nie zdarzało się często.
Podała mu ciepłą filiżankę i poprosiła, by po drugą część zamówienia przyszedł później, kiedy ona będzie kończyła pracę.


Zmieniła się właśnie na kasie z nową pracownicą. Była bardzo miła. Może nie została miss stanu Nowy Jork, ani nie miała dwudziestu lat, a czterdzieści, ale z jej oczu biło takie dobro, jakie rzadko widywało się w tym świecie, w tym mieście, w tych czasach.
Susannah miała już wychodzić, kiedy zaczepiła ją roztrzepana Maya. Dzisiaj nie ubrała niczego nowego, a swoje znoszone dżinsy i wielki sweter. Włosów nawet nie przeczesała.
- Coś się stało? - zmarszczyła czoło.
- Wiesz może gdzie mieszka Alex?
Oczywiście, że wiedziała. Przecież spała z nim dzień przed poznaniem Joshuy.
- Trzydziesta czwarta ulica, kamienica na rogu bez windy, mieszkanie na ostatnim piętrze po lewej stronie.
I wyszła na spotkanie z narzeczonym.


*


Biegłam między spieszącymi ludźmi. Chyba zgubiłam mój medalik. Musiałam się upewnić czy Al go nie ma, czy nie zginął w drugiej pracy. Przez zakupy z Graham potrzebowałam dodatkowej gotówki. Terapie, papierosy, przybory do malowania - to wszystko nie kosztowało groszy. Od prawie dwóch tygodni miałam dodatkową pracę, która do przyjemnych nie należy - tańczyłam w klubie go-go. Brzydziło mnie to i nabierałam więcej obrzydzenia do własnego ciała. Najgorzej było wtedy, kiedy musiałam kręcić tyłkiem w prywatnej loży. Kazali wtedy wypinać się, mizdrzyć, dotykali. Przynajmniej dobrze płacili.
Wpadłam do kamienicy i dobijałam się do drzwi. Z przeciwnych wyjrzała sąsiadka.
- Alexandra nie ma, siedzi u rodziny od dłuższego czasu - odezwała się starsza kobieta.
- A mogłaby mi pani podać adres?
- Willa Jacksonów na peryferiach - zniknęła za progiem bez słowa.
Skąd ona wie o jego rodzinie? Przecież podobno nikomu nie mówi? No cóż, najwyraźniej nie. Nie wnikam. Wypadłam na zewnątrz i złapałam taksówkę. Dlaczego każdy wie, gdzie mieszka ta rodzina?
Dotarłam pod wielką willę, jeszcze większą, niż ta w LA. Drzwi otworzył mi dobrze zbudowany, siwiejący mężczyzna, którego kojarzyłam z wesela. Greg?
- Maya! Miło cię widzieć! Wejdź, proszę - odsunął się robiąc mi przejście.
- Ja… ja tylko na chwilę,  - zająknęłam się - do Alexa.
- Idź tym korytarzem - wskazał na lewo - i wejdź bez pukania przez ostatnie drzwi.
Tak też zrobiłam. Jakie przeżyłam zaskoczenie, kiedy zobaczyłam jak on siedzi przy czarnym, lakierowanym fortepianie i z pasją wygrywa jakąś melodię. Naprawdę piękną melodię. Kojarzyła mi się z zimą. Bardzo srogą zimną. Taką z wichurą szalejącą za oknami, z uderzającymi w nie śnieżnymi płatkami, które w takiej ilości były tak samo piękne jak niebezpieczne, a momentami ze spokojną nocą i tęsknotą.
Oparłam się o ścianę i wsłuchałam w dźwięki. Sunął tymi smukłymi pacami po czarno-białej klawiaturze, skupiając się na klawiszach. W pewnym momencie zagrał kilka niepasujących do reszty i siebie dźwięków i przerwał.
- Miło, że się przywitałaś - odezwał się do instrumentu.
Nie wierzę. On się obraził. Czy on jest obrażony na mnie?!
- Przepraszam, nie chciałam ci przerywać. To było… - nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego słowa - piękne.
- Tak. Było. Cieszę się, że ci się podobało. Było dla ciebie - odezwał się. Bez tej swojej nonszalancji, sarkazmu i rozbawienia. Powiedział to poważnie. Aż zrobiło mi się głupio, że przyszłam tu tylko po coś mojego. Potraktowałam go okropnie, ale on przecież też nie był święty. Bo nie był, prawda?
- Ja tylko… tylko chciałam zapytać czy masz mój medalik.
- Mam. Zapomniałem ci go oddać, przepraszam.
- Nie masz za co, każdemu mogło się zdarzyć - lekko wygięłam wargi w niepewnym uśmiechu.
- Wiesz dobrze, że nie za to cię przepraszam. Powinienem był Cię posłuchać, kiedy powiedziałaś, że nie chcesz, żebym wiedział tyle o tobie. Chodź.
Wstał i pociągnął mnie za sobą. Weszliśmy najpierw po schodach, a później przez korytarz, mijając zimne ściany ozdobione abstrakcyjnymi obrazami. Wnętrze świeciło pustkami. Przestąpiliśmy przez próg do ogromnej, męskiej i bardzo nowoczesnej sypialni. Na samym środku stało ogromne łóżko, a prawa ściana była przeszklona i wychodziła na ogród. Znajdował się tutaj też wielki telewizor i garderoba oraz drzwi do łazienki. Całą podłogę pokrywała kremowa wykładzina. Z podwieszonego sufitu wystawały lampy świecące ciepłym światłem. Gdzieś był barek, gdzieś sejf. Al wskazał ręką, żebym usiadła w jednym z foteli, a sam zaczął przeszukiwać szuflady komody. Wyciągnął z niej to samo pudełko, w którym trzymał wisiorek po babci. Odgarnął mi włosy i zapiął mój medalik na szyi. Musnął delikatnie moją skórę swoimi smukłymi dłońmi i przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Nie poznaję się. Zwykle dotyk w tak intymnych miejscach nie budzi we mnie miłych uczuć. Alex zaprzątał mi głowę. Może powinnam mu wyjaśnić parę rzeczy, skoro i tak zna suche fakty.
- Dziękuję - ułożyłam palce na medaliku. - Iii… przepraszam za moje zachowanie. Nie powinnam tego tak była ukrywać, ale nie ma też się czym chwalić. Jeśli chcesz… - wykręcałam nerwowo dłonie. - Bo już znasz suche fakty, to… To może…
- Oddychaj - spojrzał na mnie uspokajająco. Jego równy oddech koił. Krzepiący uśmiech też.
- Tomożejaciwszystkowytłumaczę - wymamrotałam na tyle głośno, że zdołał mnie usłyszeć. Wpatrzyłam się w niego wyczekująco. Bałam się. Może nie jego, a reakcji. Na co ja w ogóle liczę, skoro zachowuję się okropnie wobec niego. Najpierw mu nic nie mówię, potem wrzeszczę, a teraz wyskakuję jak Filip z konopi  i chcę mu wszystko tłumaczyć, wszystko to, czego dowiedział się od detektywa.
Zaczęłam nerwowo oddychać, splotłam dłonie i zaciskałam je bardzo mocno. Kłykcie mi pobielały, palce poczerwieniały, a on postanowił mnie uspokoić. Nie słowami. Stanął za mną i masował mi kark, gładził ramiona, a ja spróbowałam się odprężyć.
- To zależy od ciebie. Nie musisz.
- Znasz informacje. Pojedyncze, dotyczące mojego życia. Jakby wyciągnięte z kartoteki. Nie chcę, żebyś wziął mnie przez to za kogoś, kim nie jestem. Więc: - wzięłam głęboki oddech - mój tato zginął w wypadku samochodowym, kiedy miałam pięć lat. Bardzo to przeżyłam, mama też. Ona wróciła do nałogu sprzed lat, nie potrafiła sobie inaczej poradzić z żałobą. W dniu moich siódmych urodzin się zaćpała. Miło, prawda - prychnęłam ironicznie. - Nie miałam już nikogo. Matka była z domu dziecka, a tato uciekł kiedyś od rodziny (tak mi przynajmniej powiedziano). Zabrali mnie do sierocińca. To tam zaczęłam malować. Zajmowało mnie to pomiędzy jedną godziną w oknie, a drugą przy drzwiach. Kiedy zaczęłam już przypominać kobietę, starsi chłopcy mnie molestowali, później, w wieku czternastu lat zostałam zgwałcona. Gwałcili mnie przez rok. Dopóki nie uciekłam. Z jednego piekła trafiłam do drugiego. Przygarnął mnie niejaki Alan Smith. Myślałam, że mnie kocha, tak przynajmniej twierdził. On po prostu zrobił ze mnie swoją prywatną dziwkę. Bił mnie, poniżał przed swoimi kolegami, którzy zaczęli robić to samo. Stałam się własnością ich wszystkich. Największą przyjemnością stał się mój płacz, jęki i wicie się nie z przyjemności, a z porażającego do kości bólu. Oni też mnie gwałcili, wmuszali mi narkotyki. Próbowałam się zabić, nie raz, nie dwa. On zawsze mi to udaremniał. Za każdą próbę karał, opowiadał jakim śmieciem jestem. Uważał, że jest panem mojego życia, że to on zadecyduje jak i kiedy ‘zdechnę’. Wpoił mi to tak, że wryło się w moją pamięć. Sama zaczęłam tak myśleć. Po 2 latach uciekłam od niego. Zaczęłam pracę u Caroline Carter, która okazała się właśnie być moją babką. Dowiedziała się też, że mam ciotkę niewiele starszą od twojej siostry.
Zrobiło mi się lepiej. Widziałam jak Alex zastygł, jak łapał krótkie, syczące oddechy po każdej rozjaśnionej informacji. Wiem, że jemu też ulżyło.
- Nie wiem jeszcze jednego. Skąd tak dobrze mówisz po francusku? - spróbował się wyszczerzyć w nonszalanckim uśmiechu, ale wyszedł mu jedynie krzywy grymas.
- Smith uważał, że francuska dziwka jest dużo bardziej ekskluzywna od jakiejkolwiek innej. Mówił, więc do mnie tylko w tym języku, a kiedy odpowiadałam mu po angielsku, dostawałam siarczyste policzki. Nauczyłam się, żeby oszczędzić sobie chociaż trochę bólu.
Alex usiadł naprzeciw mnie. Był zastygnięty w bezruchu. Nie potrafiłam stwierdzić czy jest wściekły, czy się nade mną lituje, bo szkoda mu skrzywdzonej przez świat dziewczynki, którą w środku jestem.
- Zabije gnoja, który ci to zrobił - tak lodowatego głosu nigdy nie słyszałam. To nie był ten Alex, którego omijałam, bo irytował. Tego omijałabym ze strachu przed nim. Ukucnął przede mną, złapał za dłonie i ucałował obie delikatnie. Łzy wściekłości skapnęły na nie po policzkach. - Obiecuję ci, że już będzie dobrze, że nikt więcej cię nie skrzywdzi.


Znalezione obrazy dla zapytania alex pettyfer crying




Szczerze? Myślałam, że opublikuję więcej rozdziałów, że nie skończę
w takim momencie, ale o dziwo spodobało mi się takie zakończenie.
Zakończenie z pokazaną miłością, a nie wypowiedzianą.
Takie nieoczywiste.
Nie będę Was przepraszała po raz kolejny, bo to robi się nudne.
Nie będę też tłumaczyła dlaczego mnie tyle nie było.
Obiecuję Wam za to, że to nie koniec mojej twórczości.
Razem z przyjaciółką pracuję już nad nową historią, tym
razem o zupełnie innej tematyce, ale
mam nadzieję, że i ta nowa przypadnie Wam do gustu.

Dodam tu zwiastun, kiedy fabuła już będzie gotowa,
a na razie - do widzenia!