poniedziałek, 20 lipca 2015

Prolog

Zapomnieć. Takie proste słowo. Gdyby część jej mózgu potrafiła od tak wymazać informację bez śladu. Tak jak zapomniała o drobiazgach: wysłaniu życzeń, oddaniu książki do biblioteki, kupieniu pasty do zębów podczas zakupów w supermarkecie. Z wielkimi wydarzeniami nie jest już jednak tak łatwo. Wyryły się w pamięci na zawsze. Żyją w tkankach mózgu, pod skórą, we krwi. Zwinięte w kłębek, drzemią w nieświadomości, do czasu, aż ktoś je zbudzi. Ni stąd ni zowąd wspomnienia ożywają, wypełniając głowę obrazami przeszłości.

~ Anne Cassidy

~*~

Kim jestem? Jestem nikim. Sierotą, dziwką, popieprzoną, aspołeczną i zamkniętą w sobie artystką. Nie lubię ludzi i staram się ograniczyć kontakty z nimi do minimum. Jak na razie mi wychodzi.
Dlaczego sierotą? Mój ojciec zginął w wypadku kiedy miałam 5 lat; matka anorektyczka wróciła wtedy do swoich nałogów. Ćpała. Przez dom przewijało się mnóstwo ludzi pod wpływem heroiny. Gdzie by nie spojrzeć walały się zużyte strzykawki. Ona nie patrzyła na to, czy może jestem w pobliżu, jej znajomi też. Okazjonalnie myślała o tym, że mogę być głodna. Kiedy chciałam jeść odwiedzałam stołówkę dla bezdomnych albo kradłam. W moje siódme urodziny słyszałam ostatnie dźwięki conocnych orgii, później obiad w jadłodajni, a kiedy wróciłam widziałam młodą, pomarszczoną, wychudłą i bladą kobietę z zapadniętymi policzkami, potarganymi włosami i lepką, białą substancją na dekolcie. Właśnie zapinała sobie pasek na ramieniu i wbijała igłę w jedną z wielu niezabliźnionych dziurek na zgięciu łokcia; wstrzykiwała sobie kolejną dawkę dragów. Nie zachowywała się tak jak zawsze po wzięciu w żyłę. Zamknęła oczy, a jej zaciśnięta dłoń znieruchomiała. Pierwszy raz widziałam czyjaś śmierć.
Zabrali mnie do sierocińca. Myślałam, że mój koszmar dzieciństwa minął, że może tu ktoś obdarzy mnie miłością i opieką, jaką miałam ze strony taty. Ale jego już nie było i beztroskiego życia też nie. Aż ciężko uwierzyć, że zapamiętałam takie szczegóły z dzieciństwa, ale takich rzeczy się nie zapomina. Wwiercają ci się w pamięć i choćbyś chciał, nie zapomnisz, możesz to tylko ukryć lub z tym żyć.
Mogłam śmiało powiedzieć, że wiedziałam o życiu naprawdę dużo, jak wiele osób tutaj. W bidulu nie cackali się ze mną. Każdy coś przeszedł, nikogo nikt nie chciał. Nie chciałam jeść, to zjedzono moją porcję; odmówiłam sobie picia, to nikt nie patrzył czy jestem spragniona. Siedziałam w oknie godzinami, czasami zarywałam noce w oczekiwaniu na kogokolwiek. Wtedy zaczęłam malować. Zawsze próbowałam odzwierciedlić wizerunek taty, ale nigdy mi nie wychodził, zawsze było w nim coś nie tak. W oczach nigdy nie było tego ciepła, na ustach brakowało zawsze tego uśmiechu, czy tej poprzecznej zmarszczki między brwiami, która pojawiała się, kiedy wymyślał koleją zabawę dla mnie.
Już jako starsza, dwunastoletnia dziewczynka niejednokrotnie byłam molestowana. W wieku czternastu lat straciłam dziewictwo. Trzech starszych chłopaków zgwałciło mnie. Kiedy spytałam dlaczego, odpowiedzieli mi, że skoro dorośli mogą mnie dotykać, to oni też. Wypłakiwałam sobie oczy, a oni przychodzili przez rok. Na początku robili to regularnie, co tydzień; później krzywdzili mnie kiedy im się żywnie podobało. Przez pierwszy miesiąc się broniłam, z czasem zobaczyłam, że wtedy tylko bardziej boli. Po kilku miesiącach poddałam się i znosiłam wszystko jak dmuchana lalka. Mijały kolejne tygodnie, a ja topiłam smutki w alkoholu, bo niby komu miałam się zwierzać? Nazywali mnie tam dziwadłem, odrzucili, a moimi jedynymi przyjaciółmi były fajki, farby, płótno i pędzel. Byłam uzależniona od papierosów, coraz bardziej zamykałam się w sobie, stawałam się coraz zimniejsza, bardziej pusta w środku. Tłamsiłam w sobie wszystkie uczucia, których potem nie było. Świat stawał się czarno-biały, a jedynym kolorem jaki widziałam była szarość.
5 maja. Moje piętnaste urodziny. Postanowiłam uciec z tego piekła na ziemi. Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Nie miałam się gdzie podziać. Siedziałam na ławce w Central Parku tępo patrząc w przestrzeń i usilnie próbując zatrzymać dym papierosowy w płucach. A może się uduszę? - myślałam. I wtedy przyszedł On. Miał na imię Alan. Sądziłam, że nic gorszego niż do tej pory przeżyłam, nie mogło mnie spotkać. On udowodnił mi, że się myliłam, sprawił, że nienawidziłam siebie coraz bardziej, ale poza nim nie miałam nikogo. On jeden mnie zaakceptował, on jeden mnie chciał. I wtedy przeżyłam coś jeszcze gorszego. Wtedy tego nie wiedziałam, zaślepiona potrzebą bycia kochaną. Zaczęliśmy się spotykać; ja piętnastolatka, on dwudziestodwuletni student. Zabierał mnie na imprezy, zmuszał do brania narkotyków. Wtedy pierwszy raz spróbowałam, nie chciałam więcej. Przed oczami stawały mi obrazy z dzieciństwa. Z czasem zrobił ze mnie dziwkę. Organizował swoim kolegom rozrywkę z bitą i poniżaną dziewczyną. Nie raz wysyczał mi w twarz, że tylko on zadecyduje o mojej śmierci i o tym, kiedy przestanę cierpieć. Wmawiał mi, że nikt mnie nie chce i nie potrzebuje, a ja w to wierzyłam, wierzyłam, że on jest moją ostoją, a ja bez niego nic nie znaczę. Za każdym razem kiedy przeglądałam się w lustrze czułam coraz większe obrzydzenie do siebie i swojego ciała. W jego tafli odbijała się krucha, blada, posiniaczona osoba, wymizerniała na twarzy, z czarnymi, potarganymi włosami, paroma szarymi piegami na nosie i wyblakłymi, pustymi, niebieskimi oczami. Z każdym spojrzeniem na siebie widziałam swoją przeszłość.
Przy Alanie trwałam dwa lata. Dzięki niemu biegle mówiłam po francusku, ale po co mi to? Jestem tylko zwykłą Amerykanką. W wieku 17 lat zaczęłam pracę. Zostałam kelnerką w kawiarence. Pracowałam na wynajem mieszkania. Jednopokojowej kawalerki całej zawalonej moimi pracami. Teraz mam 20 lat, i choć te trzy lata odkąd uciekłam od Alana były najspokojniejszymi w moim życiu nie myślcie sobie, że nic się nie działo. Stale uciekałam przed nim, a on wciąż próbował mnie znaleźć, bo jakim niby prawem od niego uciekłam? Zwykła szmata, którą się czułam i czuję nadal.
Co robię teraz? Siedzę w pokoju mojej kawalerki i tępo patrzę w punkt gdzieś na ścianie. Znowu go widziałam, zawsze tam przychodzi, do małej kawiarenki przy Wall Street, w której jestem kelnerką. Zawsze bierze to samo, duże espresso, i znajduje multum niedociągnięć i powodów żeby do mnie podejść, spojrzeć mi w oczy i sprawić, że przechodzi mnie lodowaty, nieprzyjemny dreszcz. Fakt, że się go boję póki co mu wystarcza. Każda z 'koleżanek' z pracy pytała o powód mojego strachu przed Alanem Smithem, ale zbywałam je za każdym razem. Przecież mnie nikt nie może pomóc, nie z moją przeszłością, nie mnie, osobie jaką jestem. Zimną, pustą w środku, zamkniętą w sobie.
Był wieczór, godzina 22. Właśnie zaczynałam malować mój dzień. Prawie biała ręka, z widocznymi wszystkimi naczynkami, żyłkami i ścięgnami, opadająca bezwładnie po szarej, przykurzonej tkaninie. Co to przedstawia? Samotność. Tak wygląda każdy mój dzień, a ja jestem na tyle kreatywna (chyba moja jedyna pozytywna cecha), żeby za każdym razem przedstawić go inaczej. Czasem bardziej sadystycznie, z dodatkiem innych emocji: żalu, smutku, tęsknoty, złości, agresji; czasem po prostu zwyczajnie. Ostatnie pociągnięcie pędzlem, ostatni cień i obraz skończony. Odeszłam od sztalugi i odpaliłam papierosa. Długa, gorąca kąpiel oczywiście ze szklanką whiskey. Mogłabym coś poczytać, ale jeszcze się przywiążę do bohaterów; mogłabym do kogoś zadzwonić, ale jedyny numer jaki mam to szefowej.
Położyłam się do łóżka żeby zasnąć i w krainie Morfeusza przeżyć kolejny koszmar. Równie biała jak z obrazu osóbka siedziała skulona, chroniąc szyję i głowę, pośrodku bezdennej ciemności. Biła od niej jasna, delikatna poświata, i strach, i ból. Dookoła słychać było obleśne jęki i sapy moich oprawców z sierocińca, a skomlenie nagiej dziewczyny przerodziło się we wrzaski z bólu od zadawanych ciosów. Przewracałam się z boku na bok, z nadzieją, że sen minie, że to się nigdy nie stało. Obudziłam się o 6. Idealnie do pracy. Idealnie, żeby przeżyć kolejny samotny dzień pełen lęku, żalu i ucieczki. Weszłam pod prysznic, zimny, paraliżujący. Potrzebowałam spłukać z siebie ciężar mojego, i tak krótkiego, snu. Osuszyłam blade ciało mocno trąc je ręcznikiem, nasmarowałam skórę balsamem i wreszcie mogłam się ubrać. Jeansy rurki i powyciągany, szary sweter. Włosy ściągnęłam do tyłu w koński ogon. Wbrew wszystkiemu dbałam o siebie i o to żeby każda, zasłużona blizna, była widoczna. Wyszłam z mojej kawalerki i skierowałam się do nowojorskiego metra. Jak ja go nienawidziłam. Nienawidziłam jego i ludzi nim jadących, ich smutnych spojrzeń skierowanych na mnie. Z zaciekawieniem i litością oglądających szramę przy ustach i białą, grubą bliznę tuż nad brwią. Bezczelnie patrzących mi w oczy, rzucających nieme pytania 'co się stało?'. Urodziłam się, to się stało. Sama nie wiem kiedy siedziałam na zapleczu kawiarni i jadłam śniadanie. Niestety nie można tu było palić, a ja nie zażyłam codziennej dawki nikotyny potrzebnej mi do egzystencji. No właśnie, egzystencji, bo ja nie żyję, istnieję by kiedyś niezauważenie zniknąć, odejść. Czy chciałam popełnić samobójstwo? Tak, ale doszłam do wniosku, że to byłoby zbyt proste i wyrzuciłam wszystkie tabletki do kosza. Nie mogę wybierać tej najprostszej drogi, a nuż się coś zmieni? Nie żebym w to wierzyła, ale nie można tak wszystkiego skreślać.






Gotowi? Do startu? Start!
Jest prolog i mam nadzieję jest to dobry początek. 
Komentujcie, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana! :)



5 komentarzy:

  1. Brak mi słów.Jedyne co mi przychodzi do głowy to smutek, żal i ból tego rozdziału. Współczuję jej...
    A tak poza tym rozdział mi się podoba. Nie mam żadnych uwag co do błędów, bo ich nie zauważyłam :)
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ^^
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście prolog jest najsmutniejszym fragmentem opowiadania. Później wydaje mi się, że jest tylko lepiej, a brak błędów jest zasługą tylko i wyłącznie mojej kochanej Bety. Rozdział za dwa tygodnie. Pozdrawiam. :)

      Usuń
    2. O jak mi miło Słońce! Zawsze do usług. :)
      A prolog wyszedł Ci naprawdę świetny, uwielbiam go bezgranicznie. Nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału.

      Kocham, Twoja Beta xx

      Usuń
  2. Bardzo zasmucił mnie ten prolog, ale to ja, kocham się w smutku, jest zawsze najpiękniej opisywany. Już biegnę po kolejny zastrzyk! P.S. Nawet jeśli lubię czytać o przykrych uczuciach, to i tak mam nadzieję, że wszystko jej się jakoś ułoży, bo nie zasługuje na to co ją spotkało! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze Cię rozumiem. Ja też jestem w nim zakochana. A czy jej się ułoży - zobaczymy.

      Usuń