Czasami stajesz przed wyborem, zerwać znajomość kulturalnie albo... szczerze.
~*~
Do otwarcia zostało mi jeszcze pół godziny. Wyszłam tylnymi drzwiami i po balkonach wspięłam się na dach budynku. Jeszcze nigdy tu nie byłam. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów i odpaliłam jednego ciężką, metalową zapalniczką benzynową. To uczucie dymu w płucach było jednym z moich ulubionych. Tak wyraźnie wtedy czułam, że dzięki temu mogę lawirować na granicy życia i tego stanu pomiędzy życiem, a śmiercią. Usiadłam na brzegu dachu i zwiesiłam nogi wzdłuż ściany. Dało się tu słyszeć poranny gwar szykowania się do pracy, pojazdy jeździły po ulicy. Zamknęłam oczy i wypuściłam z wielką przyjemnością dym przez nos. Kroki ludzi roznosiły się echem po chodniku, koło dwunastu pięter niżej, a ja jednak usłyszałam. Równe stąpanie po ziemi rozbrzmiewało w moich uszach. Dźwięk ucichł, a ja ponownie zaciągnęłam się dymem.
- To moje miejsce na fajkę - usłyszałam za sobą męski, głęboki głos zupełnie pozbawiony emocji. Jednak kryło się za nim delikatne rozbawienie i bezczelność z jaką to wypowiedział.
- Patrz, straciłeś monopol - mogłabym przysiąc, że kąciki jego ust uniosły się nieznacznie ku górze. Wyrzuciłam peta w dół i podkuliłam nogi.
- Mała, nie bądź taka do przodu, bo ci z tyłu zabraknie - odparł z przekąsem. Pewnie myśli, że jak się tak do mnie odezwie, to od razu może wszystko. Oj, myli się chłopak, myli.
- Mała to jest twoja pała - wstałam ze swojego miejsca i zeszłam na dół do kawiarni. Za chwilę otwarcie, a ja mam klucz. Susannah pewnie czeka pod drzwiami. W lokalu przeżyłam szok: dziewczyna piła już swoją poranną kawę. Przekręciłam tabliczkę open/close i otworzyłam drzwi. Do środka wsypały się trzy osoby - chłopak z dachu i jakieś dwie szatynki. Stałam za ladą, więc podszedł i złożył zamówienie na duże americano.
- Sądzisz, że jest mała? Chyba jej nie widziałaś - uśmiechnął się złośliwie powracając do wcześniejszego tematu.
- Ale widziałam ich tyle, że ciężko mi zaimponować - delikatnie zbiłam go z tropu. Odszedł ze swoją kawą do stolika. Błagam, żeby teraz chociaż był mały ruch. Nie będę musiała odpowiadać na te męczące pytania klientów i Graham.
- Wiesz kto to był? - usłyszałam za uchem. Za co? Za co? Melodyjny głos panny Susannah Graham był jednym z najbardziej irytujących odgłosów na Ziemi.
- Ta. Klient, który myśli, że ma dużego. Bo co? - zmarszczyłam brwi. Wypadało jej odpowiedzieć. Oschle, bo oschle, ale liczą się intencje, nie?
- To Alex Jackson, ten Alex Jackson.
- Nigdy jakoś nie słyszałam, a mieszkam tu od zawsze.
- Spał z prawie całą żeńską połową Nowego Jorku, oczywiście tą w odpowiednim przedziale wiekowym - zachichotała. - Dupek, ale za to jaki przystojny - rozmarzyła się.
Alex był przeciętny; typowy bad-boy, blondyn z lekkim zarostem, niebieskimi oczami i ostrymi rysami. Wysoki, wysportowany, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami.
Alex był przeciętny; typowy bad-boy, blondyn z lekkim zarostem, niebieskimi oczami i ostrymi rysami. Wysoki, wysportowany, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami.
- To mu wskocz do łóżka i dołącz do jego kolekcji, mówiłaś, że lubi takie naiwne - ton mojego głosu zmienił się znacznie. Odeszłam, bo nie lubiłam czuć na sobie nienawidzącego spojrzenia. Właściwie, nie lubiłam czuć na sobie jakiegokolwiek spojrzenia.
Dzień w pracy minął mi naprawdę spokojnie. Postanowiłam wrócić na nogach, i tak nikt na mnie nie czekał. Wetknęłam słuchawki do uszu i włączyłam playlistę. Muszę przyznać, że Alex mi zaimponował. To nie mój typ, ale zaintrygował mnie jego sposób bycia. Był prawie tak oschły jak ja, z tym złośliwym błyskiem w oku. Przemierzałam ulice miasta pomiędzy wysokimi budynkami biurowców i tłumem ludzi, który zawsze pędził po chodnikach NY. Po drodze wstąpiłam po whisky i dwie duże tabliczki czekolady z całymi orzechami. Jednak mam jakieś ludzkie uczucia. Czuję głód - zarówno od moich uzależnień, ten seksualny i ten najwłaściwszy w znaczeniu tego słowa. Właściwie od miesiąca się nudzę, nie spotkałam się z żadnym facetem. Nie lubię związków. Szybki numerek, czy jedna, niezobowiązująca noc. Wydaje się, że akurat ja powinnam stronić od takich rozrywek po wszystkim, co przeżyłam, ale ja staram się wtedy nie myśleć o cierpieniu, a traktować to jako przyjemność, którą rzeczywiście mi sprawiają. W końcu też jestem tylko człowiekiem.
Szłam nie zwracając uwagi na życie na ulicach, na zapalające się latarnie, szum rozmów i dźwięki klaksonów samochodów i taksówek stojących w korkach, na dzwonki spieszących się rowerzystów. Wszystko to było poza mną. Nawet On nie zwrócił mojej uwagi. Trąciłam go barkiem i od razu poczułam na karku palące spojrzenie wwiercające mi się w skórę. Zignorowałam to nieświadomie przyspieszając kroku. Temperatura znacznie spadła i zrobiło mi się zimno. Już nie daleko było do mojego bloku.
~*~
Leżał w łóżku z camelem light w ustach. Do jego piersi tuliła się urocza brunetka o delikatnych rysach twarzy. Jej hebanowe włosy rozrzucone były po poduszce. Wyglądała jak każda inna na tym miejscu. Co wieczór nowa, żadna nie zobowiązywała. Wypuścił powoli dym na jej twarz. Wstał delikatnie spychając jej buzię ze swojego torsu, ubrał bokserki, i siadł na parapecie, by móc jeszcze chwilę popatrzeć na jej nagie ciało zanim się jej pozbędzie. Jak każdej poprzedniej. Aż dziwne, że mimo jego grzesznej sławy wszystkie lądowały tam dobrowolnie i niczym nie przymuszone. Jej imię chociaż pamięta. Nazywa się Susannah i chyba widział ją wczoraj w kawiarence z dziewczyną z dachu. No, właśnie... dziewczyna z dachu. Jej oczy były puste, zimne, nie wyrażały żadnych emocji. A on potrafił rozpoznać je wszystkie. Tylko jego były tak puste ze złośliwym błyskiem, żadne inne. A jednak się pomylił. Nie znał jej, ale chciał poznać.
Susannah się obudziła. Z jej ust wyrwał się cichy jęk i ziewnięcie.
- No to chyba czas na ciebie - usłyszała oschły głos. Dopiero teraz do jej głowy zaczęły napływać pytania, a dłonie zaczęły się trząść z paniki. Co ona narobiła, co zrobiła? Straciła dziewictwo z największym dupkiem. Po jej policzkach spłynęły łzy. - Chyba nie sądziłaś, że się z tobą zwiążę - prychnął i wypuścił dym, kończąc papierosa. Panna Graham zawinęła się w prześcieradło i załzawiona ubrała się, nie zwracając uwagi na obecność mężczyzny, który właśnie napawał się widokiem jej nagiego ciała. Susannah opuściła jego mieszkanie, a on ubrał się i poszedł na dach.
Widział ją, już tam siedziała. Tam gdzie wczoraj. Zwieszała nogi z gzymsu. Jej czarne fale spływały kaskadą po plecach. Miała zamknięte oczy, z pasją zaciągała się dymem. Stanął za jej plecami i spojrzał na panoramę miasta: wieżowce Manhattanu rozciągały się przed Statuą Wolności.
- Przespała się z tobą? - usłyszał wyprany głos. Początkowo nie zdawał sobie sprawy, że coś do niego powiedziała, dopiero po chwili spojrzał na jej usta i zauważył jak układają się w słowa.
- Masz na myśli Susannah? - odrzekł z oczami utkwionymi w wargach dziewczyny. Nie do końca wiedział czemu tam patrzy, ale odpowiadało mu to.
- Mogłam się tego spodziewać - wykrzywiła je w przekornym uśmieszku. Jackson usiadł obok niej i tak samo zwiesił nogi, wracając wzrokiem do krajobrazu.
- Zdradzisz mi swoje imię?
- Możesz mnie nazywać Wspomnieniem, bo za chwilę się nim stanę.
Jej obojętność wywoływała ciarki na plecach. On nie znał jej, ona nie znała jego, a wydawali się być tacy podobni. Blondyn i brunetka, jego złota cera lśniła w słońcu, jej blada uwydatniała wszystkie cienie, wydawałoby się z innych światów, a jednak czuli, że skądś się już znają. Jakby się już spotkali i przez wiele lat nie widzieli, ale przecież tutaj, w Nowym Jorku, to normalne.
- Ja jestem Alex. I tak, rozdziewiczyłem ją.
Wspomnienie wstała i odeszła, zapewne do pracy, zostawiając go samego. A kim był on? Królem Nowego Jorku, aroganckim, oschłym dupkiem, który przeleciał połowę żeńskiej populacji miasta. Czy miał rodzinę? A i owszem, i to nie byle jaką. Jego ojciec był biznesmenem bardzo znanym w USA, matka nigdy nie pracowała. Po tym jak została trzy razy z rzędu miss Stanów Zjednoczonych rodzice zapisali jej całą fortunę. Ich małżeństwo było tylko kolejnym biznesem. Miał dwie, znane w Hollywood, siostry, a on? Odłączył się od nich półtora roku temu, bo był zmęczony tym życiem arystokraty i ukrywaniem się przed mediami, co nie było łatwe w tak publicznej rodzinie. Zawsze dbał o to, by nikt o nim nigdy nie usłyszał. Dla mediów Jacksonowie mieli tylko dwoje dzieci. Kontakty z siostrami miał dobre, do momentu, kiedy więcej czasu spędzały na planach filmowych, niż z nim. A teraz spotyka się z nimi na święta. Nic więcej.
Nogi same poniosły go do kafejki w dole ulicy. Ona nie mogła pozostać tylko wspomnieniem, bo inaczej rozdrapywałby je jak ranę, by ciągle pozostawała świeża. Stanął w kolejce do kasy. Właśnie przyjmowała zamówienie wysokiego szatyna. Ręce jej się trzęsły, a w oczach błyszczał strach. Odruchowo szukała jakiegoś interesującego miejsca, na którym mogłaby zawiesić spojrzenie. On, gdzieś w środku miał nadzieję, że to na nim zawiesi wzrok, na jego oczach, ale nie potrafił tego przyznać przed samym sobą i tłumił to, i uciszał. Nie mógł odczuwać niczego ludzkiego, nie on.
- Nie chcę żebyś była tylko wspomnieniem - wyrwało mu się.
- Co proszę? - wydawała się być zaskoczona. Poznał to tylko po jej minie, bo ton głosu nie wyrażał nic, kiedy tylko szatyn z espresso zniknął z pola jej widzenia.
- Nic, nie ważne. Duże americano.
Jak on mógł to powiedzieć?! Skarcił się w myślach. Przestaje nad sobą panować, a to nie wróży nic dobrego.
- Okej, dobra. Już podaję.
Poczuł jakby ją już wcześniej spotkał. Wcześniej, niż na dachu i na tyle dawno, żeby zakopać to wydarzenie głęboko w odmętach pamięci.
~*~
Mała, czarnowłosa dziewczynka chowała się za krzakiem zupełnie pozbawionym liści. To było normalne o tej porze roku; 25 grudnia - Boże Narodzenie. Właśnie w tym okresie najłatwiej było uciec z sierocińca, chociaż na te kilka godzin. Starsze dzieci uciekały na kilka dni, ale to nie w głowie małemu dziecku. Brunetka była w dziurawych jeansach, przydużej, czarnej kurtce i białych, znoszonych kozaczkach, po kimś. Naciągała sobie bardziej na uszy swoją maławą, zieloną czapeczkę i zakrywała szyję pasiastym, żółto-fioletowym szalikiem, długim tak, że czasami ciorał się po ziemi za drobniutką postacią, tymi malutkimi rączkami w czerwonych, dziurawych rękawiczkach. Jej jedynym zajęciem było obserwowanie krzątających się ludzi. I tak lepsze to, niż siedzenie na parapecie w bidulu i wyglądanie przez brudne okno. Wszyscy szykowali się do świątecznej kolacji. Kolędnicy śpiewali, a ich głos rozchodził się po placu. Jej uwagę zwrócił blondwłosy chłopiec, uciekający przed rudą kobietą.
- Alexander! Chodź tutaj!
- Nie. Ja chcę się bawić z dziećmi! - podbiegł tuż obok łysego krzewu, coraz mocniej oddalając się od rudej.
- Przecież na kolacji będą dzieci! - irytowała się kobieta.
- Ale ja chcę się bawić z normalnymi dziećmi, a nie nadętymi bachorami!
Tupnął nogą rozbryzgując śnieg na wszystkie strony. Brunetka zachichotała cicho i zasyczała tak, że tylko blondynek ją usłyszał. Kiedy odwrócił się do niej, niemo wskazała, żeby się zbliżył. Ulepiła śnieżną kulkę i rzuciła prosto w czoło rudej. Niebieskooki poszedł w jej ślady. Obrzucali ją tak dopóki nie podeszła i nie przerzuciła go sobie przez ramię.
- Idziemy, Alexandrze - oznajmiła sucho.
- Ale ja nie chcę, chcę się bawić z Czarnulą - bił ją piąstkami po plecach.
- Maya! Jestem Maya! - krzyknęła za nim, a on zapamiętał jej imię. Zawsze szukał swojej Mayi w tłumie.
- Jesteś Maya - uśmiechnął się. Nie tak seksownie, złośliwie, czy sztucznie. Szczerze.
- Maya! Jestem Maya! - krzyknęła za nim, a on zapamiętał jej imię. Zawsze szukał swojej Mayi w tłumie.
~*~
Mamy 1. rozdział. A ja mam nadzieję, że się podobał. Opinie wyraźcie w komentarzach.
To dla mnie bardzo ważne, widzieć, że jednak ktoś to czyta.
Super rozdział !!! czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńSuper! :D
OdpowiedzUsuń