poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 2. 'Upierdliwa, niepoprawna optymistka.'

Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w innym kraju - widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.
- Każdy z nas czuł to kiedyś.
- Bo wszyscy, w taki czy inny sposób jesteśmy szaleni.

~ Paulo Coelho 'Weronika postanawia umrzeć'

~*~



Ona odwróciła się i podała mu kawę. Skąd znał jej imię?! Zatkało ją, musiała się przesłyszeć.Wyraźnie dała mu do zrozumienia, żeby o niej zapomniał. Nie chciała się do nikogo przywiązywać. Kontakty międzyludzkie nie są dla niej. Już za wiele razy cierpiała, za często miała złamane serce, za często to ludzie łamali jej to serce, za często zawodziła się, traciła zaufanie do kogokolwiek, a zaufanie najtrudniej jest zyskać, a jeszcze ciężej naprawić nadszarpnięte przez kogokolwiek, jakkolwiek i kiedykolwiek.
Jackson zniknął, ludzie przeminęli jak szare, nic nieznaczące plamy. Dzień w pracy dłużył jej się w nieskończoność. Kiedy o 18 zamykała kafejkę, postanowiła odwiedzić jedyną osobę, której ufała. Pojechała taksówką na nowojorski cmentarz publiczny. Nie oszukujmy się, jej matki nie było stać na miejsce na cmentarzu prywatnym. Długo błądziła alejkami, nie wiedziała ile konkretnie, nie liczyła czasu. Może godzinę, może dwie. Zapominała w tym miejscu o świecie, szanowała je. Zaczął zapadać zmrok, czyli jednak była tu dłużej. Wreszcie dotarła do grobu swojego ojca. Zdjęła z szyi długi łańcuszek zakończony otwieranym medalikiem i spojrzała na zdjęcie w środku. Przedstawiało przystojnego mężczyznę, do którego była tak podobna, przynajmniej ona widziała tyle podobieństw. Te szare piegi na nosie, te niebieskie oczy, falowane włosy i blada cera. Słone krople skapnęły na obrazek, przetarła go palcem. Raz, drugi, trzeci i poczuła, że zaraz rozpłacze się na dobre. Zamknęła medalik i zacisnęła na nim palce. Po jej policzkach spłynęły łzy. Uklękła przed płytą z wyrytym imieniem i nazwiskiem. Całe jej ciało opadło, usiadła na piętach i zaczęła łkać. Dłonie jej się trzęsły. Marzła, opadała z sił. Wzięła w ręce zniszczonego misia, który leżał tu od pogrzebu. Tata zawsze układał go przy jej głowie tak, by chronił ją od zła, więc i ona postanowiła ochronić jego. Teraz przytuliła pluszową zabawkę. Przycisnęła ją tak mocno do swojego torsu, jak tylko potrafiła. Cicho wyszeptała jego imię i słowo ‘tato’. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, na takie okazanie uczuć, ale to było coś innego. Tutaj mogła. Tu nikt jej nie widział. Wyciągnęła ze swojego plecaka kartkę i długopis. Wpisała  dużymi, starannie prostymi literami jedno słowo. ‘Tęsknię.’ Wsadziła ją do jednego znicza i podpaliła. Kartka zamieniła się w popiół.
- Co ty tutaj robisz, dziecko? - usłyszała za sobą zatroskany głos. Jakaś starsza kobieta się za nią modliła.
- Przepraszam, nie spodziewałam się tutaj nikogo - otarła szybko policzki wierzchem dłoni, odłożyła pluszaka i pospiesznie wstała.
- Prawdę mówiąc ja też nie. Nie widziałam nikogo na grobie Patricka od 14 lat - uśmiechnęła się.
- Nie potrafiłam tu przyjść.
- Wyglądasz jak jego matka, identycznie, tylko oczy masz po nim.
- Znała go pani?
- Znałam jego mamę i jego, zanim uciekł do swojej żony. Była z nim w ciąży, ale Caroline nie chciała zgodzić się na ten związek - Maya nieświadomie uśmiechnęła się do siebie. - Chodź dziecko, już późno, odprowadzę cię.
Po raz pierwszy nie chciała nikogo odtrącać. Wiedziała, że to nieodpowiedzialne, ale od tej kobiety biło takie miłe, domowe ciepło. Pozwoliła się więc odprowadzić pod samą klatkę. W domu namalowała obraz. Przedstawiał starszą panią, każdą jej zmarszczkę, siwy kosmyk, obie spracowane ręce obejmujące czarnowłosego chłopca. Po raz pierwszy od 14 lat poczuła, że nie jest sama i zdała sobie sprawę jak samotna jest i, że boi się kontaktów międzyludzkich. Dopiero teraz zorientowała się, że była na grobie ojca w rocznicę jego śmierci. Oboje byli samotni, obojgu nie został nikt, z tą różnicą, że on już nie żył. Odprawiła swój wieczorny rytuał: fajka w oknie, długa, gorąca kąpiel i koszmarna noc pełna tych okropnych wspomnień. A jednak dzisiejszej nocy było lepiej, pełno obrazów ojca i, nie wiedzieć czemu, wizerunku tej starszej pani. Tak obcej i tak bliskiej, dokładnie jak Jackson. Odległy i bliski, znajomy i obcy.


~*~

Alex siedział przy stole ze szklanką szkockiej w dłoni. Mijała już kolejna godzina, a on wciąż nie mógł spać. Przeglądał zdjęcia Josephine i Sophii. Na jednym Josie pokazuje swój dyplom ukończenia liceum (zdjęcie z minionego roku), na innym razem z Sophią machają uśmiechnięte do ludzi ustawionych za barierkami czerwonego dywanu. Następne zdjęcie przedstawia całą ich trójkę, 4-letnią Josie, 5-letniego Alexa i 6-letnią Sophię całych umorusanych mąką, z makaronem na głowach. Westchnął głęboko i spojrzał w okno. Chciał uciec od życia, a uciekł od swoich najukochańszych dziewczyn. Ich trójka była jedynymi normalnymi dziećmi w okolicy, do czasu, kiedy jego siostry nie postanowiły zostać aktorkami. No i się rozstali. Jemu było coraz trudniej samemu w tym wielkim domu, więc wybrał najprostsze wyjście i uciekł. Zegar na ścianie wybił trzecią w nocy. Czuł piasek pod powiekami, ale nie pozwalał sobie zasnąć. Jego zawsze perfekcyjnie ułożone włosy opadały niesfornie na czoło, oczy wyblakły, a pod nimi rysowała się sina opuchlizna, zaś między jego brwiami gościła poprzeczna zmarszczka. Był królem, a czuł się nikim. Opuszczonym przez wszystkich wrakiem człowieka, a przecież to on opuścił ich. Opróżnił szklankę jednym haustem i sięgnął po czekoladę. Nawet nie wiedział, że lubi to samo połączenie co Maya, jego Maya, która pierwsza rzuciła w ‘ruda zołzę’, bo tak wtedy nazywał swoja nianię. Nie dlatego, że była niemiła, a dlatego, że miał uprzedzenie do osób o tym kolorze włosów, choć u Josie rudy uwielbiał. Nogi same poniosły go na dach. Wpatrywał się w Statuę czekając na wschód słońca, aż niebo pokryje się złotem i różem. Aż poczuje się jak wtedy, gdy razem z Josephine nie mogli spać przeżywając śmierć babci. I on teraz tak właśnie się czuł, jakby coś w nim umierało, ale czuł też, że ta zmiana będzie dobra. Mimo tego bał się jej. Jego życie było dobre takie, jakie było, bo to on był swoim panem i władcą, a teraz może miało się to zmienić? Miał przestać kontrolować siebie i innych? Miał się stać tak żałośnie słaby jak inni? Z sercem, łasy na uczucia? Schował twarz w dłoniach przerażony tą perspektywą. Odpalił papierosa, a później następnego i następnego, aż w końcu nastał dzień. Punktualnie o godzinie 6:30 Maya zjawiła się koło niego, bawiąc się ogniem zapalniczki. Wyraźnie nie spieszyło jej się do pracy, ale do rozmowy też nie. W kąciku ust trzymała, jeszcze nieodpalonego, papierosa. Do tego też jej się nie spieszyło. W końcu zapaliła fajkę i mocno zaciągnęła się dymem.
- Zawsze jesteś taka zimna, czy tylko udajesz? - wychrypiał.
- Myślałam, że rozumiesz, ale widać nie taki diabeł straszny. Gdybyś przeszedł tyle co ja, też byłbyś zrażony do ludzi. 
- A nie lubisz sobie ulżyć z kimś? - na te słowa Maya krzywo się uśmiechnęła, powoli wypuszczając dym z ust.
- Lubię niezobowiązujące noce.
Wstała i odeszła bez słowa. Bez krótkiego ‘do zobaczenia’. On też wyrzucił peta w przestrzeń i wstał, ruszając w tylko sobie znanym kierunku. Nie chciał jej oceniać, chciał ją poznać. Kryła w sobie wiele tajemnic, a on lubił tajemnice, lubił wiedzieć wszystko o wszystkich. Znać ich tajemnice, sekrety, najlepiej te brudne, najcenniejsze. Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Josie. Tęsknił za nią, za jej głosem. Chciał ją chociaż usłyszeć, tylko usłyszeć. Długie, przerywane sygnały wydawały się ciągnąć w nieskończoność. 
- Telefon Josephine Jackson - miły, monotonny ton asystentki najmłodszej z rodzeństwa Jackson.
- Daj mi ją do telefonu i powiedz, że to ważne.
- Panna Jackson jest teraz u fryzjera.
- Dawaj, a nie pierdolisz. Jestem jej bratem, kretynko - warknął zirytowany jej postawą.
- Pan Alexander, oczywiście, już daję.
- Tak? - zimny, czysty głos Josephine rozbrzmiał w słuchawce.
- Josie, co robisz po południu? Może spotkałabyś się ze mną w mojej ulubionej kawiarni przy Wall Street?
- Już sprawdzam - teraz w jej tonie dało się wyczuć delikatną nutkę radości i tęsknoty. - Anno, sprawdź moje plany na popołudnie - barwa jej głosu diametralnie się zmieniła, przypominała sopel lodu. - O 15 przy Brodway’u. Pa - i się rozłączyła.

~*~

Susannah dalej przeżywała swoją utratę cnoty. Stała się przez to bardzo ciekawska. Na siłę próbowała się dowiedzieć dlaczego jestem taka, jaka jestem. Niestety Graham była bardzo dobrą obserwatorką. Zauważyła jak boję się Alana, jak znudzona obsługuję klientów, jak, według niej naturalnie, patrzę na ‘największego dupka w mieście’. To, jak w wolnym czasie przyciskam rękę do medalika na piersi. Jak często wychodzę na fajkę. Jaki jest mój ulubiony kolor, że nie czytam. Że maluję. Była strasznie irytująca i upierdliwa. Właśnie z bezgranicznym zainteresowaniem przyglądała się, jak zaciskam palce na moim wisiorku. Zacisnęłam zęby i powieki ze złości.
Kiedy byłam młodsza zawsze chciałam, żeby ktoś zainteresował się mną tak, jak teraz ona.
- Widzę, że nie tylko ja się ostatnio zmieniłam - poczułam dłoń na swoim ramieniu. Czarnowłosa skupiła swój wzrok na moich drżących dłoniach. Co czułam? Już sama nie wiem. Zgubiłam się w tym jakiś czas temu. Byłam rozdarta. Z jednej strony miałam ochotę ją odepchnąć, żeby moje sekrety pozostały bezpieczne. Z drugiej jednak potrzebowałam kogoś, kto się mną zainteresuje i zaopiekuje. 
- Wiesz o mnie dokładnie tyle, ile twoje poprzedniczki - odrzekłam gorzko.
Wybrałam łatwiejszą wersję, bo nie umiałam zmierzyć się ze swoja przeszłością, której obrazy nawiedzały mnie w snach. Już to mi w zupełności wystarczało. 
- Wiem o tobie więcej. Jesteś zamknięta w sobie, bo boisz się przywiązywać. Przeżyłaś coś, nie wiem co, ale to cię diametralnie zmieniło. Teraz jesteś rozdarta, bo chcesz mnie odepchnąć, ale potrzebujesz też uwagi. Masz mnie za irytującego natręta, ale byłoby ci pusto beze mnie - usiadła naprzeciwko i sięgnęła po moją siną, zimną dłoń.
Natychmiast ją wyszarpnęłam. Inni muszą myśleć, że jestem okropną, zimną, pustą w środku mistrzynią samokontroli. To, jaka jestem naprawdę, powinno pozostać moim słodkim sekretem. To, że potrafię się cieszyć z czegoś innego niż samotność i dobra czekolada. 
- Nawet mnie nie lubisz, nie powinna cię interesować moja osoba i to, co się ze mną dzieje - chłód mojego głosu kuł, a jednak Graham się nie zrażała.
Podała mi ciepłe kakao i wywiesiła na drzwiach tabliczkę ‘wracam za pół godziny’. Nie potrafiłam tego odtrącić, mimo wielkiej chęci zachowania dystansu między nami. A może gdybym tak nie odpychała ludzi moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, lepiej? Nie, nawet o tym nie chcę myśleć. Musiałam czymś zasłużyć na to, co mnie spotkało. Nie sądzę już nawet, że pokutowałam za cudze winy. Po prostu czymś zawiniłam i musiałam ponieść karę. Alan pomógł mi to zrozumieć, a Susannah chce to wszystko zniszczyć. Całe moje mniemanie o sobie. Ona chce, żebym się polubiła, zaczęła tolerować. Upiłam łyk kakao. Ciepło rozlało się po moim wnętrzu, a na usta usilnie cisnął się uśmiech. 
- Nie chciałabyś, żeby właśnie tak wyglądały twoje popołudnia? - uśmiechnęła się.
Upierdliwa, niepoprawna optymistka. Jak można tak podchodzić do życia? Ile razy się zawiodła? Ile razy musiała się podnieść? Ile razy nakładała na twarz ten fałszywy uśmiech pełen nadziei? Ja tak nie potrafię, oszukiwać się i wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, albo przynajmniej trochę lepiej. Położyła dłoń na mojej i delikatnie ją ścisnęła. Nie odepchnęłam jej. Potrzebowałam tego. Tak samo, jak codziennej dawki nikotyny, czy szklanki whisky do kąpieli. To była moja codzienność, moja rzeczywistość, a jednak jedna, drobna brunetka potrafiła wszystko zaburzyć, cały mój spokój i moją rutynę. To, od czego się uzależniłam, moją samotność, moją harmonię i mój spokój. No dobra, może przegięłam z tymi ostatnimi, ale ona usilnie próbuje dotrzeć pod mój pancerz samotności, i jeśli dalej będzie taka upierdliwa, to jej się uda.
- Gdybyś czegoś potrzebowała to mów, a teraz trzeba otworzyć kafejkę, bo Caroline nas zabije za takie zbijanie bąków - wyszczerzyła zęby w promiennym uśmiechu.
Caroline Carter to właścicielka tej kawiarni. Jest w wieku mojej domniemanej babki, którą rzekomo miałam. Ma ostre rysy twarzy i taki brzydki nos jak ja. Jej lodowate, zielone oczy zawsze przeszywają na wskroś każdego, kto zrobi coś nie po jej myśli. Z natury choleryczka, o negatywnym nastawieniu do świata. Wdowa, syn uciekł od niej 21 lat temu, córka mieszka w Waszyngtonie.
Usłyszałyśmy trzask drzwi. Oho, o wilku mowa. Kobieta stanęła w progu zaplecza z założonymi na piersiach rękami. 
- Graham! Carter! - wrzasnęła pełnym jadu głosem. - Josephine Jackson tu będzie. Macie się postarać bardziej niż zwykle. Zależy mi ja jej opinii - obróciła się i już miała wyjść, gdy zobaczyła plakietkę na drzwiach. - I zdjąć mi tę kretyńską kartkę! Do roboty! Nie płacę wam za obijanie się! - dopiero po wykładzie wyszła z głośnym trzaskiem.
Mimowolnie się uśmiechnęłam widząc, jak Susannah przedrzeźnia naszą szefową. Mimo wszystko brakowało mi takich normalnych chwil. Zdjęłam tę felerną kratkę z drzwi i stanęłam za ladą.





Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, a on spodobał Ci się lub nie wyraź swoją opinię.
Dla mnie to bardzo ważne i miłe widzieć nie tylko wyświetlenia, ale i komentarze.
To nie zajmie Ci więcej, niż 2 minuty, a u mnie wywoła uśmiech na twarzy. :)




5 komentarzy:

  1. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, taasteful. ☻

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj! Trafiłam na Twojego bloga na katalogu Euforia i postanowiłam zaglądnąć, chociaż nie przepadam za romansami. No ale przecież nie można się uprzedzać. ;)
    Twoje opowiadanie jest ciekawe, akcja zawiązuje się subtelnie, niemniej jednak coś tutaj się dzieje. Zdecydowanie nie można się nudzić. Niestety, robisz sporo błędów. Mam Ci dużo do powiedzenia, dlatego dostaniesz ode mnie dwa komentarze (blogger ma ograniczenie ilości znaków w komentarzu). Miejscami miałam wrażenie, że nie doczytałaś własnego tekstu przed publikacją... albo zwyczajnie nie myślałaś nad nim zbyt wiele. W każdym razie moją uwagę zwróciły te rzeczy:
    - Już za wiele razy cierpiała, za często miała złamane serce, za często to ludzie łamali jej to serce, za często zawodziła się, traciła zaufanie do kogokolwiek, a zaufanie najtrudniej jest zyskać, a jeszcze ciężej naprawić nadszarpnięte przez kogokolwiek, jakkolwiek i kiedykolwiek. - to zdanie jest zdecydowanie za długie, przez co występuje tu kilka powtórzeń. Myślę, że powinnaś rozbić je na dwa mniejsze, i zbudować je inaczej. Będzie zdecydowanie lepiej. :)
    - jej matki nie było stać na miejsce na cmentarzu prywatnym. - przyznam szczerze, że szukałam w Googlach czegoś takiego jak cmentarz prywatny, ale nie mogłam nic znaleźć. O co w nim chodzi? Gdzie znalazłaś informacje? Jestem po prostu ciekawa. :)
    - Długo błądziła alejkami. Nie wiedziała ile konkretnie, nie liczyła czasu. Może godzinę, może dwie. - a tutaj z kolei poszatkowałaś informację aż na trzy zdania, przez co dostaliśmy efekt zadyszki narratora. :) W tym fragmencie razi mnie jednak coś innego. Dwie godziny błąkała się po alejkach? To musiał być naprawdę olbrzymi cmentarz... Nie wiem, czy troszkę nie przesadziłaś.
    - Chodź dziecko, już po północy, odprowadzę cię. - po północy? Jakim cudem? Bohaterka zamknęła kawiarnię o 18. Nie wiadomo, ile jechała na cmentarz, ale zgaduję, że około pół godziny. Mamy więc 18:30. Nawet gdyby dwie godziny błąkała się po cmentarnych alejkach, mogłaby być 20:30, no powiedzmy że 21. Do północy zostają trzy godziny... Myślę, że zrobiła się tu lekka luka czasowa.
    - odprowadzić pod sama klatkę. - "samą".
    - W domu przyszło jej namalować obraz - przyznam szczerze, że tutaj całkowicie zgubiłam wątek. Jakaś starsza prani odprowadza bohaterkę do drzwi... i nagle ktoś maluje jakiś obraz, w dodatku niegramatycznie ("przyszło jej"? Jak już, to "przyszło jej do głowy", co nie zmienia faktu, że nadal nie brzmi to zbyt dobrze"). Mam wrażenie, że tutaj w partii narracyjnej brakuje jednego lub dwóch zdań, które gdzieś się zagubiły.

    CDN. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - pomiędzy pierwszą a drugą częścią tekstu nie ma żadnego połączenia. Zdanie No właśnie, Alex jest całkowicie bez sensu i tworzy straszny zgrzyt pomiędzy zamyśloną bohaterką, a opisem przeżyć Alexa. Nie wyszło Ci to zbyt zgrabnie, niestety.
      - dyplom ukończenia liceum - w USA nie występuje coś takiego jak liceum. Ich amerykańskim odpowiednikiem byłaby high school, która jednakże dzieli się na junior i senior. Polecam poczytać na temat szkolnictwa w Stanach.
      - Chciał uciec od życia, a uciekł od swoich najukochańszych dziewczyn. - to zdanie wyskakuje całkowicie bez sensu. Ponownie, brakuje mi jakiegoś łącznika pomiędzy zadumaniem się nad zdjęciami, a opisem aktualnej sytuacji. Chociażby głupiego "Chłopak westchnął i popatrzył w okno".
      - Nawet nie wiedział, że lubi to samo połączenie co Maya, jego Maya, która pierwsza rzuciła w ‘ruda zołzę’, bo tak wtedy nazywał swoja nianię. - rzuciła w tą nianię czym?
      - Alex palił na dachu przez całą noc? Nie wiem, czy to fizycznie możliwe.
      - Początek trzeciej części jest strasznie chaotyczny. Nie wiadomo, kto o kim mówi, nie wiadomo,dlaczego nagle zmienia się narracja, nie wiadomo tak naprawdę nic.
      - usiadła naprzeciwko i sięgnęła po moją siną, lodowatą dłoń - taka dłoń nadaje się już chyba do amputacji. Chyba, że bohaterka jest wampirem... Albo zombie. :D
      - chłód mojego głosu kuł w oczy - jak dźwięk może kłuć w oczy?
      - Upiłam łyk kakaa - tego słowa się nie odmienia. "Upiłam łyk kakao".
      czy szklanki whisky do kąpieli - to brzmi, jakby ona wlewała sobie alkohol do wanny. :D
      - Ocho, o wilku mowa - "oho".

      Jak widać potknięć jest sporo. Postaraj się uważniej przeglądać tekst przez publikacją. Najlepiej po napisaniu odłóż go na dzień lub dwa i dopiero wtedy przeczytaj ponownie. Gdy odpoczniesz od własnego tekstu, spojrzysz na niego dużo krytyczniej i zobaczysz więcej rzeczy. Możesz też poprosić kogoś szczerego o przeczytanie i poprawienie błędów. Beta to naprawdę ważna sprawa... oczywiście dobra beta, która nie będzie wahała powiedzieć szczerze "to jest do kitu". Tylko tak możesz się rozwijać pisarsko, czego Ci serdecznie życzę.
      Pozdrawiam ciepło.

      Valakiria
      Legendy Verionu: Iskra

      Usuń
    2. Dziękuję za wskazanie błędów. Poprawię co się da. Wyjaśnienia niektórych sytuacji są w prologu i poprzednim rozdziale, więc musiałaś nie doczytać. O Amerykańskim szkolnictwie wiem sporo, bo przez 5 lat uczył mnie Amerykanin i, tak się składa, że junior high school tłumaczy się na polski jako gimnazjum (AmE), więc istnieje coś takiego jak dyplom ukończenia liceum. Co do prywatnych cmentarzy - to jest fikcja, wytwór mojej wyobraźni, co też już gdzieś zastrzegałam.
      Dziękuję również pozdrawiam i mam nadzieję, że będziesz zaglądać tu częściej :)

      Usuń
  3. Rozdział jak zwykle ciekawy i wciągający :) twoja historia jest jedyna w swoim rodzaju :) czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń