niedziela, 25 października 2015

Rozdział 7. 'Tęskniłaś, Skarbie?'

Kiedy po raz pierwszy ktoś zacznie rozdeptywać ci palce, myślisz, że to nieprawda, a potem przychodzi zdziwienie, że człowiek może coś takiego zrobić z drugim człowiekiem. Ale nie bardzo masz czas to przemyśleć, bo właśnie oddają ci mocz na twarz i ty znowu myślisz, że to nieprawda, bo przecież ten człowiek rozkraczony nad tobą ma takie samo serce, nerki i ten sam wstyd.

~ Marek Hłasko


~*~

Ostatnio widywałam się z Alexem codziennie. Ten kretyn zawsze mnie budził. Przychodził z rana, zrywał z łóżka, i zostawiając szklankę whisky oraz piękną, czerwoną różę wychodził. Dorobił sobie nawet klucze. Ugh… Stał się dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela, o ile można to tak nazwać. Rozmawialiśmy, odprowadzał mnie zawsze, dlatego zaczęłam chodzić na nogach do domu. Za każdym razem miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie Alexa, mnie. I tak było tym razem. Tylko, że tym razem Jacksona ze mną nie było, musiał iść do domu. W ogóle dzisiaj mnie nie obudził, nie przyszedł, nie zostawił tego głupiego kwiatka. Dzisiaj miałam wracać sama. Stwierdziłam, że to tylko spacer, że nic mi się nie stanie, a już tym bardziej nie przez schizy, które towarzyszą mi od zawsze. Na pewno.
Szłam między wieżowcami Manhattanu nerwowo oglądając się dookoła. To takie niepodobne do mnie. Zawsze spacerowałam niewzruszona, nie zwracając najmniejszej uwagi na nic. A to wszystko przez tego durnia, przez to, że zaczął do mnie przychodzić. Wdech, wydech, uspokój się, uspokój.
Wbiłam wzrok przed siebie, przestałam słuchać tego gwaru, zacisnęłam zęby i pewniejszym krokiem ominęłam stację metra. Budynki przesuwały się obok mnie bardzo mozolnie, a zaułki straszyły. Usilnie próbowałam nie zaglądać, a kiedy odwróciłam już wzrok, od razu wbijałam go w moje znoszone trampki. Wycisz się, uspokój, odetchnij - szeptałam i zmuszałam się żeby iść dalej. W pewnym momencie poczułam szarpnięcie i wylądowałam w jednym z tych przerażających mnie miejsc. Nikt nie zauważył mojego z niknięcia z gęstego tłumu. Zostałam przyparta do muru, a napastnik ścisnął moje nadgarstki jedną ręką tak, że podniósł mnie do góry. Drugą dłoń ułożył mi na talii. Poczułam oddech na karku i zacisnęłam powieki.
- Tęskniła, Skarbie? - mężczyzna mruknął mi do ucha. Odsunął rąbek mojej koszulki i wsunął dłoń pod nią. Ostrym gwałtownym ruchem ścisnął moją skórę, a ja jęknęłam z bólu. - Otwórz oczy, nie zniknę jeśli mnie zignorujesz - ścisnął jeszcze mocniej. Jeszcze mocniej zacisnęłam powieki, a do oczu napłynęły mi łzy przerażenia. On był, przepraszam, on jest nieprzewidywalny, zdolny do wszystkiego, agresywny i brutalny. Bawi go ból, strach i łzy, cieszy go ludzkie cierpienie.
Przesunął dłoń wyżej, aż pod biustonosz i mocno, jak to zawsze robił, zacisnął palce na piersi. - Tęskniłem za tym - wyznał. - Brakowało mi naszych wieczorów z chłopakami.
Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię. Nie miałam odwagi tego wypowiedzieć, otworzyłam oczy i zobaczyłam jego twarz. Te pełne nienawiści tęczówki, usta wykrzywione w błogim grymasie i zęby tak mocno zaciśnięte, że wyodrębniła się ostrąalinia szczęki.
- Prze… przestań, proszę - wyszeptałam, a to co sobie obiecywałam poszło się jebać. Przyrzekłam sobie, że powiem mu w twarz wszystko co o nim myślę, jak go nienawidzę, jak zniszczył mi życie i psychikę.
- Nie podoba ci się? - jeszcze mocniej i brutalniej. - Mnie bardzo tego brakowało. Mój kolega też za tobą bardzo tęskni.
Obleśnie przysunął krocze do mojego uda. Próbowałam się odsunąć, ale utrudniał mi to niwelując mój kontakt z podłożem. Nadgarstki już mnie bardzo bolały i pewnie były obdarte. Odwróciłam twarz, byle tylko się ode mnie odsunął. Złapał mnie za policzki wolną dłonią i obrócił w jego kierunku, wpijając się w moje usta łapczywie jakby tęsknił za ich smakiem. Przygryzł mi boleśnie wargę, a ja wciągnęłam z sykiem powietrze, którego powoli mi brakowało. Wtedy wepchnął mi język do gardła i znalazłam swoją szansę. Ugryzłam go. Co prawda, nauczyłam się, że lepiej dla mnie tego nie robić, ale inaczej by mnie nie puścił. Rozluźnił chwyt i rzucił mną o beton. Upadłam na kolana, czując jak je tłukę, może zdzieram skórę. A potem się zaczęło: najpierw policzek żeby mnie poniżyć, a później wyładowanie całej furii. Tłukł mnie pięściami na oślep, kopał i syczał jaką jestem suką. Znowu mogłam wykorzystać to, czego się nauczyłam żyjąc z nim: chronić głowę i szyję. I tak też zrobiłam.. Wiedziałam, że musi się wyżyć i mu przejdzie, i mnie zostawi samą, skatowaną, załzawioną, i odejdzie. A ja będę chciała się skulić i płakać, ale tego nie zrobię, bo za dużo ludzi, bo nie jestem sama, i wstanę, i pójdę. Tak też było. On się uspokoił, poszedł sobie, a ja walczyłam z pokusą zostania, wstałam z trudem i poszłam w stronę mojego bloku, powoli, na tyle, na ile pozwoliło mi samopoczucie i uciążliwy ból w klatce piersiowej. Wyciągnęłam z mojego wielkiego, płóciennego plecaka sweter i wciągnęłam go przez głowę. Musiałam czymkolwiek zakryć sińce, krwiaki i rany. Mocno odczułam mozolną wspinaczkę po schodach, co nie powinno być problemem, zważając na fakt mieszkania na pierwszym piętrze. Rzuciłam plecak na podłogę, zrzuciłam buty i opadłam na łóżko z cichym jękiem. Nie miałam już nawet siły płakać. Pogrążona w objęciach Morfeusza wróciłam do wydarzeń sprzed 4 lat.


~*~

Brzęk kluczy w zamku, trzask zamykanych drzwi, chlupot wody w wazonie i plusk wrzucanego do niego pęku róż, stąpanie równych, metrowych kroków. Uchyliłam jedno oko. Al właśnie bezszelestnie usiadł przy mnie i gładził ręką moje włosy. Może próbował w ten sposób uspokoić mój nerwowy oddech. Przetarłam pięściami oczy, a on w momencie cofnął dłoń. Podniosłam się z trudem na przedramionach.
- Płakałaś? - wyszeptał. Nie odważyłam się spojrzeć ani na niego, ani w lustro.
- On, on... - ledwie wymruczałam - Wrócił. - bezgłośnie poruszyłam ustami.
- Ale kto? - zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o czym mówię.
- Nie mogę, nie zrozumiesz - pokręciłam głową i znowu, i znowu, i znowu, i znowu, i po raz kolejny, a kołtuny plątały się po mojej twarzy.
- Wiesz o mnie wszystko, nie bój się. Nie wyśmieję cię. Możesz mi ufać. - jego głos mnie otulił. - Ja ci ufam.
Podniosłam wzrok. Wyglądał inaczej niż zwykle, na ulicy nie udałoby mi się go rozpoznać - idealnie ułożone włosy, brak zarostu i perfekcyjnie odprasowany, markowy garnitur, tak bardzo przypominał poważnego Alexandra, niż nonszalanckiego Alexa, do jakiego byłam przyzwyczajona. Na nadgarstku nosił zegarek Rolexa.
Zagryzłam policzki, zatkałam uszy i kazałam się sobie uspokoić.
- Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy - szeptałam. - To ktoś z mojej przeszłości. Nie chcę żebyś ją znał - odważyłam się niemal niemo wypowiedzieć te dwa zdania. - Odwrócisz się ode mnie - poruszyłam wargami, więżąc głos w gardle. Natłok wspomnień i emocji. Jak tyle może spotkać jedną osobę, tyle złego? Po moich policzkach spłynęły wielkie łzy. Zgarnął mnie do siebie, mocno przytulił i kołysał w silnych ramionach, mrucząc uspokajające słowa, a jego krtań delikatnie drgała przy tym. I poczułam się bezpiecznie. Objęłam go delikatnie, na tyle, na ile się odważyłam. Alex przysunął się jeszcze bliżej, a ja już praktycznie leżałam na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w równy rytm bicia jego serca, powoli dopasowując równomierność swojego oddechu do jego.
A w pokoju brzmiała cisza.
Błoga, błoga i spokojna, nie niezręczna cisza.
Przyjemna cisza.
Tak nagle przerwana ostrą melodyjką. To pewnie kolejne schizy, wmawiałam sobie, ale później dźwięk był głośniejszy, ostrzejszy.
Mój czar prysł jak bańka mydlana.
Jackson wyplątał jedną rękę z moich włosów, wyciągnął telefon i odebrał. Z słuchawki dało się słyszeć wrzask, więc Al wstał i wyszedł, ale tylko przed drzwi. Zostawił je uchylone i mogłam wszystko słyszeć, chociaż i tak nie miałabym z tym kłopotów przy zamkniętych. Tak głośno krzyczeli - on i jakaś dziewczyna, która najwyraźniej nie rozmawiała już z nim przez telefon.
- Znowu się zajmujesz jakąś łóżkową laską, a miałeś mnie zawieźć do salonu na przymiarkę - pisnęła na jednym wydechu.
- Ona nie jest łóżkową laską.
- Kimkolwiek jest ta lafirynda wrócisz do niej później. Miałeś mnie zawieźć.
- Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że to był zły pomysł. Matka ma same takie.
- Zawieź mnie, do cholery - wymachiwała rękami, wskazując na jego zegarek. - Czekam już na ciebie 25 minut.
- Nie jesteś jebanym pępkiem świata. Jedź taksówką jak tak ci się spieszy.
- Nie będę jeździła brudną taksówką.
- To idź na nogach - odwrócił się na pięcie i wszedł do środka z trzaskiem, zostawiając siostrę za drzwiami. Za ścianą dało się słyszeć pisk irytacji.
Jackson zmarszczył brwi, a w jego tęczówkach tańczyły różne emocje: złość, troska i obawa.
- Przepraszam za nią, przepraszam - wyszeptał. Jaki on był zmienny, jak pogoda, nieprzewidywalny. Usiadł obok mnie, zagarnął w ramiona, pocałował w czubek głowy, w czoło i oba policzki. Nie sądziłam, że to może być takie przyjemne, a jego usta takie miękkie. - Zostań tu dzisiaj. Nie idź do pracy. Ja muszę wyjść. Jednak ta przymiarka jest bardzo ważna.
Wstał i wybiegł zostawiając mnie samą.


~*~


Sophii już nie było. Siedziała w przymierzalni najsłynniejszego salonu sukien ślubnych - Kleinfeld’a. Obok niej miejsce na krześle zajmowała konsultantka.
- Opowiedz mi jak poznaliście się z Willem.
- Poznaliśmy się przez rodziców, na jednym z bali charytatywnych, miesiąc później spotkaliśmy się na sympozjum naukowym. Już na drugiej randce powiedział mi, że zostaniemy małżeństwem, a jego znajomi stwierdzili, że jestem pierwszą, z którą jest dłużej niż tydzień, a teraz bierzemy ślub - wyszczerzyła się.
- Jaką chcesz suknię?
- Delikatną, bo mam ciężką biżuterię rodową, o kroju trąbki albo bezy. Syrena nie wchodzi w grę. Spódnica prosta, lejąca się. Gorset też prosty, minimalistyczny.
- Okej. Ja coś przyniosę, a ty tu poczekaj.


~*~

Na kanapie siedział orszak panny młodej złożony z Josephine, Kirsten Steward i Amandy Seyfried oraz mamy i przyszłej teściowej Jackson. Brakowało tylko jednej osoby. Sophia weszła w sukni o kroju bezy, z tiulowym dołem i prostym gorsetem bez rękawów z dekoltem w kształcie serca.
- Dekolt jest okropny, spódnica ujdzie w tłoku, a całość nudna - Marylin wyraziła swoją opinię. - Lepiej prezentowałaby się syrena.
- Mamo, daj jej spokój, nie przymierzy syreny - stanęła po jej stronie Jo.
Soph mierzyła następne suknie, w różnych krojach i kolorach. Niektóre były w kości słoniowej, inne białe, a jeszcze inne różowe. Każda spotykała się z innymi opiniami. Do pomieszczenia wbiegł Alex. Zdyszany stanął za oparciem kanapy i cierpliwie czekał aż jego siostrzyczka wyjdzie. Kiedy stanęła na podeście aż otworzył usta z wrażenia. Biała jedwabna suknia do samej ziemi w kształcie litery A układała się cudownie i tylko talia została zaznaczona jedwabną, pudrowo-różową kokardą.
- Wyglądasz strasznie - mruknęła Amanda.
- Koszmar - burknęła Kirsten
- A jakby to była syrena? - próbowała sobie wyobrazić pani O’Connor, która zgadzała się z Marylin w sprawie sukni ślubnej. I tylko Josie siedziała cicho, a w oku Soph zakręciła się łza, bo to była ta suknia, ta wymarzona, ta idealna.
- Soph, wyglądasz idealnie. Weź ją. Ja płacę - głęboki głos Alexa doleciał do niej jak zza ściany.
- Chyba sobie kpisz - ostry ton Seyfried zakuł go w uszy.
- Czy to jest twoja suknia? - Jackson pokiwała głową i wyszeptała 'tak'.
- Ile się należy? - zapytał Al.
- 10.000$ - uśmiechnęła się konsultantka.
- Przyjmujecie gotówkę?
- Tak, ja złożę zamówienie - zostawiła ich samych.
- Ale z ciebie dupek. Masz przy sobie 10.000$, a mnie nie dałeś ani centa na tą, cholerną, brudną taksówkę - pisnęła.
- Też cię kocham, sis - cmoknął w powietrzu.
- Ohh… - wyrwało się z jej gardła. I to nie było 'ohh… jak słodko', a bardziej 'ohh… podejdź, a oczy ci wydrapię'.
- Już się nie bulwersuj, złość piękności szkodzi - Soph tupnęła nogą, orszak się zaśmiał, a konsultantka przyjęła zapłatę.
Godzinę później było już po wszystkim. Rodzeństwo kończyło wielki, śmieciowy obiad w KFC. Raz, nie zawsze. Oczywiście Josephine skusiła się na butelkę wody i tabletkę, mmm… pycha. Jej waga spadła już do 45 kg, czyli wciąż za dużo. Martwiło to rodzinę, ale ona nic sobie z tego nie robiła.
- Stop. To nie miała być ostatnia przymiarka? - przekalkulował sobie wszystko Alex. Sophia tylko się uśmiechnęła, a Jo zatkała sobie usta wodą. - Już. Mówcie mi dlaczego wydałem 10 patyków na nową kieckę, skoro miałaś mierzyć gotową po wszystkich poprawkach.
- Czy to ważne? - wyśpiewała Sophia.
- Ty - wbił palec w klatkę piersiową Josie. - Ty mi powiesz, bo od Soph nic nie wyciągnę.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo, na co Alex jeszcze bardziej się zirytował.
- Primo: weź ten palec. Secundo: nie bardzo chcę ci mówić, ale no dobra. Mamuśka zamówiła Sophii syrenę, dziewczyna się załamała podczas przymiarki, więc postanowiła wybrać nową. Stać ją na to - wyszczerzyła idealnie białe ząbki i uważnie obserwowała jak Soph dławi się ze śmiechu na widok miny Ala.
- Mnie stać, więc kupiłem nową - burknął, udając obrażonego. One chichotały zapominając o obecności zdezorientowanego brata. - Wdech, wydech dziewczyny, bo się zapowietrzycie.
- Teraz Jo będzie zamawiała suknie dla druhen, Marylin już nie ufam - poinformowała Alexandra.
Najmłodsza Jackson spojrzała na zegarek i pożegnała się z rodziną, wymawiając się ważnymi sprawami.


~*~

Spacerowała między butikami z torbami na zakupy. W jednej z nich leżały trzy długie do ziemi, jasnoszare sukienki na szerokich ramiączkach zakrywających biust, niczym suknie greckich bogiń. Wygrała, dopięła swego. Teraz musi kupić tylko ładne buty pasujące do reszty. Oglądała co mają do zaoferowania butiki Jimmy’ego Choo i Armaniego. Nic jej nie zachwycało. Na szczęście jeszcze nie zaglądała do ukochanego Manolo Blahnik. Minęła kilka par, po czym stanęła jak wryta. Przed nią były ciemnoszare, zamszowe szpilki w szpic na 10 cm obcasie, ze srebrnym podbiciem z wyrzeźbionymi maleńkimi różyczkami. Szybko je sobie kupiła, a reszcie wzięła te zwykłe, które mógł mieć każdy, a nie te za 15.000$.
Wesele miało być hitem, a ona błyszczeć tylko trochę mniej niż panna młoda. Przyjęcie miało się odbyć w jednej z ich letnich posiadłości, w Miami. Nad brzegiem oceanu zbierze się cała elita. Połowa przyjaciół z Hollywood, rodzina, znajomi młodego i część biznesmenów z przyjęć rodziców. Po prostu wielka feta i światowe wydarzenie, które nawet bez jakiegokolwiek paparazzo będzie głośne.


~*~


- Chciałabym, żeby pan podał mi dane tej dziewczyny - notowała coś kobieta po czterdziestce.
- Maya Carter, pracuje w kawiarni przy Wall Street, chyba u Caroline Carter.
- Coś jeszcze? - spojrzała na niego spod rzęs.
- Nic - i dopiero teraz zdał sobie sprawę jak mało wie o dziewczynie, która tak go interesuje.
- Nawet adresu zamieszkania?
- Saint Louis Street 8/48.
- Dobrze, jutro zaczynam śledztwo.
- Dziękuję, do widzenia.







Hej Wam! :) Mam nadzieję, że wszystko u Was w pożądku.
Co myślicie o rozdziale? Podoba się? Ślub zbliża sie wielkimi krokami,
ale będzie się działo! Nie mogę sie doczekać.
Jak zawsze bardzo proszę o pozostawienie po sobie śladu,
bo nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wielką jest to dla mnie motywacją. :D
I jak zapowiadałam przymierzam się do minaturki, więc zrobiłam wam ankietę.
Sami zdecydujcie o kim chcecie przeczytać. :)

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Bardzo się cieszę, że pomiędzy Mayą a Alem w końcu wynikło coś więcej *.* Mam nadzieję, że Jackson pomoże jej uporać się z przeszłością.
    Ach, nie mogę doczekać się ślubu! To zapewne będzie dopiero wydarzenie!
    Uwielbiam, jak przedstawiasz relacje pomiędzy Josie, Sophie i Alexem - są takie naturalne i przyjamnie się je czyta ;)
    Gorąco pozdrawiam i życzę duuużo weny! Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te relacje łatwo mi się pisze. Może też dlatego, że sama mam brata. :) Raz jest różowo, a raz się kłócimy, ale zawsze możemy na siebie liczyć i tak też ma rodzeństwo Jackson.
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Bardzo przyjemnie mi się czytało ^^
    Moment z tym przerażającym chłopakiem był naprawdę intrygujący i niezwykle mnie zaciekawił. Rany, żeby ją aż tak poniżyć i pobić? Mam nadzieję, że to był ostatni raz, choć przyznaję, lubię takich brutalnych typów, a fragment czytałam z biciem serca ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie;)
    itisnotourloveaiff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety to nie był ostatni taki incydent. Jeszcze przeczytacie konfrontację Mayi z Alanem. I on nie jest z tych dobrych do lubienia. To po prostu psychopata.
      Dziękuję za miłe słowa i mam nadzieję że będziesz tu wpadala regularnie. :)

      Usuń
  3. Idealny ^^ świetne opisy i w ogóle ;) biedna Maya takiego to tylko na szubienice .
    Czekam na rozdział :3
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział i świetnie opisane uczucia. Przeczytałam zapowiedź następnego rozdziału i nie mogę się doczekać ;)
    Ach.... Tylko czekać, aż Al i Maya się (że tak powiem) spikną XD
    Biedna Maya, współczuję jej, ale mam nadzieję, że otworzy się przed Alem, a on postara się (choćby postara) jej pomóc... W tajemnicy powiem ci, że podjęłam się podobnego zadania na moim blogu i El przeżyła podobne rzeczy i nie mam jeszcze najmniejszego pojęcia jak to opisać....
    Więc, podsumowując... chyba się powtórzę,ale co tam... świetny rozdział, czekam na next'a ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podlinkuj mi bloga. :)
      Alex zaprosi Maye a i owszem, ale na nic romantycznego bym raczej nie liczyla na waszym miejscu. Czy Alex jej pomoze? Nie wiem. A na pewno nie teraz. Dziekuje za mile slowa i zycze powodzenia w opisywaniu uczuc. Najgorzej jest zaczac potem leci z gorki wystarczy sie wczuc. :)

      Usuń
    2. http://wszystkojestmozliw.blogspot.com/
      Życzę powodzenia... No, ale stwierdzam, że teraz i tak lepiej piszę niż wcześniej ;)
      I co tam pomarzyć zawsze można:D

      Usuń