niedziela, 27 września 2015

Rozdział 5. '...podniósł ją (...) i przestawił w głąb sieni...'

Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie.

~ Jan Twardowski

~*~

W willi rozległ się dzwonek. Clarissa zbiegła otworzyć drzwi. Oczy zaświeciły jej się na widok przystojnego blondyna stojącego w drzwiach. Wyglądał jak anioł: złota skóra, złote włosy i tylko niebieskie oczy wyłamywały się opisu tego ideału i zionęły chłodem. Nieśmiało odsunęła się, nie odrywając wzroku od jego twarzy z lekkim zarostem i mocno umięśnionego torsu. 
- Jest mama? - Alex z trudem powstrzymywał śmiech, widząc maślane oczy dziewczyny.
- Przepraszam, ale nie wiem o kim pan mówi - wydukała. Uderzył otwartą dłonią w czoło z głośnym plaśnięciem. Irytował się niewiedzą nowej pracownicy. Pewnie do Sophii też mówi ‘panienko’. 
- Jest Marylin?
- Pani Jackson nie informowała mnie dzisiaj o żadnych umówionych spotkaniach. 
- Ja prywatnie.
Zastawiła mu drzwi, a on z łatwością podniósł ją za ramiona i przestawił w głąb sieni, a sam skierował się w stronę serca domu. Po szklanych schodach schodziła Josie w swoich ulubionych dresach Gapa. Nie zwracała na nic uwagi wsłuchując się w lekcję łaciny. ‘Veni, erchomai’ mruczała pod nosem. Nie patrząc pod nogi wchodziła do kuchni, z której kusił zapach ciasta. Blondyn podszedł do niej i objął ją jedną ręką, a drugą wyciągnął słuchawki z jej uszu. 
- Cześć siostrzyczko! - zrobił sobie z jej luźnego koczka joystick i pociągnął za włosy w swoją stronę.
- Debilu! - pisnęła.
- Nie takiego powitania oczekiwałem - zmarszczył nos i wydął dolną wargę.
- Tylko na takie zasługujesz - próbowała się wyrwać z ciasnego i bolesnego uścisku.
- Tęskniłem za tym, siostrzyczko - pstryknął ją w nos, pocałował w policzek i wtulił się w jej obojczyk. Jo przestała się wiercić i przywarła placami do jego ciepłego torsu.
- Uuu.. - miałknęła Sophia. - Cześć Al.
- Hej sis - uśmiechnął się szeroko przyciskając szorstki policzek do szyi Jo.
- Ale mogłeś się ogolić - wtrąciła blondynka z chichotem, a ruda odsunęła się od brata.
Podeszła do nich Marylin i zaciągnęła syna do kuchni. Nawet na dziesięciocentymetrowych obcasach była niższa od syna. Wszyscy w tym domu chodzili w butach, więc służba miała co robić. Na parterze, na wyspie kuchennej stało ciasto, na które łapczywie spoglądało rodzeństwo. Alex wyminął wszystkich i od razu po ukrojeniu kawałka zjadł go. Później kolejny i jeszcze jeden. 
- Jednak nie ma jak w domu - odezwał się z pełnymi ustami.
Przerzucił wzrok na swoją rodzinę: ojca nie było, jak prawie zawsze; matka kończyła kawałek, Sophia była w połowie drugiego, a Jo zeskubała czekoladę z truskawek i łykała kawałek jednej z nich. 
- Jo, czemu zjadłaś tyle?
Jej oczy zabłyszczały, a w ich kącikach pojawiły się łzy. Czy on jej właśnie zasugerował, że jest gruba? Przecież się ogranicza, ćwiczy, pije dużo wody, nie je słodkiego. Odrzuciła talerz przez wyspę i wybiegła z kroplami łez cieknącymi po jej policzkach. Nie zwracała uwagi na jasnoszare ściany i porozwieszane na nich abstrakcyjne obrazy, które kosztowały krocie, ani na robione na zamówienie nowoczesne rzeźby, poustawiane na prawie czarnych, hebanowych deskach. Wpadła, przez drzwi w tym samym kolorze, do swojego pokoju, a z niego prosto do łazienki. Zrzuciła ubrania i w samej bieliźnie weszła na wagę. Zacisnęła zęby, pięści i powieki, spod których poleciało jeszcze więcej łez. Nie chciała wiedzieć ile waży. A co jeśli przytyła? Pewnie waży 50 kg i ma straszny cellulit, a tłuszcz aż wylewa jej się na udach. Otworzyła oczy. 50 kg. Zakręciło jej się w głowie, a wrażenie, że zaraz zemdleje, przytłoczyło ją. Przy swoim wzroście miała sporą niedowagę. Dodając do tego pełne piersi i krągłe pośladki to wyglądało po prostu nie dobrze, ale dla niej to nie było ważne. Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie. Miała rację. Przybyło jej kilka centymetrów w udzie i na brzuchu. Rozstępy na pupie, zapewne dlatego, że przytyła i mocno schudła, były ledwie widoczne. Sięgnęła po centymetr i sprawdziła swoje wymiary. Przybyły jej 2 cm w pupie i 1 w udach. Załkała cicho. Zarzuciła na ramiona jedwabny, błękitny szlafrok i weszła do pokoju. Usiadła na rogu łóżka i ugniotła jedną z wielu poduszek na kolanach. Wtuliła w nią głowę i zaczęła płakać. Po jaką cholerę jadła to ciastko w kawiarni? Było słodkie i wielkie. A kawa? Mogła wziąć beztłuszczową. Czemu ona w ogóle pije coś poza wodą, a je cokolwiek innego niż rzadka zupa?
Do środka weszła Sophia. Trochę niekulturalnie, jak Jo nie lubiła, bez pukania. Usiadła na piętach, u stóp młodszej siostry, i ścisnęła jej dłoń.
Pokój dziewczyny był boski. Jedna ze ścian, cała przeszklona, wychodziła na ogród. Inna prowadziła do pięknej, kremowej łazienki i ogromnej garderoby. W centrum pokoju stało łóżko, całe w kremie i złocie. Podłogę wyłożono kremową wykładziną. Ściana za łóżkiem ozdobiona była złotym brokatem, a na niej widniał napis: ‘It doesn't matter who hurt you, or broke you down. What matters is who made you smile again’. W pokoju znajdowało się też szklane biurko z najnowszym, białym komputerem Apple. Na łóżku leżał biały netbook Apple, a na stoliku nocnym biały iPod. Pod szklaną ścianą stały dwa kremowe fotele ze złotymi poduszkami i szklany stoliczek. Na jednej ze ścian, za nowoczesnym obrazem był sejf, a inny otwierał się w dół i krył barek.
-Co jest, Jo?
Ruda łypnęła na nią spod kurtyny sklejonych, ciemnych rzęs.
-Idź stąd - wychlipała.
- Ejj… mnie nie powiesz? - ułożyła usta w podkówkę i otarła kciukami mokre policzki Josie.
- Jestem gruba. Nie jem nic słodkiego, a tyję. Ważę już aż 50 kg.
- Josie… Masz piękną figurę i wystają Ci kości. Gdzie, Słońce, powiedz mi, gdzie ty widzisz, że jesteś gruba? - powiedziała czule.
- Tu - wskazała na uda, pomiędzy którymi świeciła wielka przerwa, i na idealnie płaski, umięśniony brzuch. Soph uśmiechnęła się słabo i pogładziła policzki siostry.
- Kochanie, wyglądasz idealnie. Ubierz się i spędzimy dzień z Alexem.
- Idź, ja zaraz przyjdę.
- Obiecujesz na mały palec?
- Tak, idź już sobie - uśmiechając się przez łzy rzuciła w nią poduszką, a Sophii już nie było w pokoju. Josephine narzuciła na siebie dres i usiadła przy komputerze. Zaczęła przeglądać oferty różnych tabletek na odchudzanie i zdjęcia dziewczyn, które ich używały przed i po kuracji. Jedne koreańskie pastylki miały świetny efekt, w krótkim czasie, który bardzo długo się utrzymywał. Kliknęła kup teraz i z bananem na twarzy zeszła do rodziny. Po dość dramatycznej sytuacji z wagą nie było nawet śladu.


~*~


Siedziałam w oknie zwieszając nogi z parapetu. Rozmyślałam nad moimi  osiągnięciami. Nie były duże, ale jednak jakieś. Dzisiaj prawie nic nie wypiłam. Jest postęp. Łokcie opierałam na kolanach, a palce wplatałam w moje czarne fale, które dzisiaj szczególnie mocno się kręciły i bardziej przypominały irytujące sprężynki, niż ciemną kaskadę. Wyprostowałam plecy i sięgnęłam po papierosa. Odpaliłam go i zaciągnęłam się dymem usilnie próbując zatrzymać go w płucach. Zabawne, jak ból może sprawiać przyjemność. W pewnym momencie zaczęło mnie kłuć i coraz bardziej boleć, ja jednak tego nie wypuszczałam. Oczy mi się zamgliły, a dłonie zaczęły się trząść z zimna i niedotlenienia. Nic dziwnego, że zmarzłam. Miałam na sobie tylko bieliznę i satynową chustkę na ramionach. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a jego ostatnie promienie szerokim łukiem omijały okna mojej kawalerki. Wydmuchnęłam dym w pustą przestrzeń przede mną. I tak bardziej nie zatruję nowojorskiego powietrza. Chyba tylko dzieciaki i dietetyczki nie palą, samochodów jest od groma. Z powrotem nabrałam dymu w płuca, ale tym razem od razu go wypuściłam. Przed oczami stanął mi Alex i te jego szafirowe tęczówki. Kryło się za nimi tyle smutku i tęsknoty, kiedy patrzył na tę rudą, Josephine. Nie wnikam dlaczego. Nie będę się z nim spoufalać, ani wchodzić w żadne bliższe kontakty. Już wystarczy mi spotykanie się z nim na dachu.
Kiedy skończyłam papierosa, wcisnęłam go do popielniczki, przekręciłam się i przerzucając nogi na drugą stronę weszłam do pokoju. Przecisnęłam się przez labirynt obrazów. Muszę tu kiedyś zrobić porządek, ale wcześniej wypadałoby wyjść do ludzi. A sklep się liczy? Zaśmiałam się cicho. Jeść coś muszę.
Wciągnęłam spodnie na nogi, a na górę zarzuciłam duży sweter i wyszłam zakładając wcześniej znoszone trampki. Moim celem stał się najbliższy supermarket. Szłam nie zwracając uwagi na hałas nie śpiącego miasta. W markecie przeciskałam się między sklepowymi półkami wrzucając do koszyka wszystkie potrzebne mi produkty spożywcze. Już miałam iść do kasy, kiedy ktoś uderzył mnie barkiem tak, że koszyk wypadł mi z ręki, a jego zawartość rozsypała się po płytkach. Spojrzałam na barczystego dryblasa spod kurtyny włosów, które opadły mi na twarz, kiedy się schyliłam. Od razu wiedziałam kto to. Alex. Dlaczego znowu na niego trafiłam? Mam go serdecznie dość.
-Przepraszam bardzo, ale niewidzialna nie jestem. Uważałbyś jak chodzisz - wysyczałam ze stoickim spokojem. Ukucnęłam i zaczęłam podnosić upuszczone przedmioty.
-Mała jesteś, nie zauważyłem - wyszczerzył białe zęby. Czubek głowy miałam na wysokości jego obojczyków, więc nie byłam aż tak mała. Są niższe osoby. No dobra, zwykle wszyscy patrzyli na mnie z góry. Zacisnęłam zęby, zagryzając dolną wargę, tak, że w ustach poczułam słony smak krwi. Zobaczyłam, że ktoś kuca przede mną i zakłada mi niesforny, czarny kosmyk za ucho. Chciałam się cofnąć, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Dyskretnie spojrzałam na jego dłonie, skrzypka lub pianisty, i wodziłam za nimi wzrokiem dopóki nie podał mi jednej z nich żeby pomóc mi wstać. Odzyskałam przytomność i odtrąciłam ją. Znowu mam potrzebę bycia kochaną? Nie… To doprowadziło tylko do złego i tego, że kiedy obudzę się w nocy, boję się nawet własnego cienia. Zawsze widzę dookoła tych oblechów od Alana i samego Smith’a, który szyderczo śmieje się ze mnie i mojej naiwności.
Podniosłam się z kucków i, z dumnie uniesioną głową, wyminęłam blondyna i poszłam do kasy, zahaczając o dział z alkoholami. Przy półce z moją ulubioną whisky stał on. Znowu na niego trafiłam. Już miałam go po dziurki w nosie. On ewidentnie mnie śledził. Ugh…
- Śledzisz mnie? - odezwał się wyraźnie rozbawiony. Miał ładny uśmiech.
- Odniosłam wrażenie, że jest odwrotnie.
Zaśmiał się sucho.
- Może wpadniesz do mnie na drinka?
- Sądzisz, że na to przystanę? Widzieliśmy się raptem kilka razy i to na papierosie, a tematami naszych rozmów było rozdziewiczenie Susannah i to, czy lubię się zabawić.
- Bardzo ciekawe tematy. Więc idziesz do mnie? Mam pyszną czekoladę - zabawnie poruszył brwiami, a ja uniosłam kąciki ust w słabym uśmiechu. Kiedy zaczął nimi falować, musiałam uważać żeby nie parsknąć śmiechem. - Czeekaaam - powiedział śpiewnie przeciągając samogłoski.
- Muszę posprzątać - odparłam wymijająco. - Może innym razem - i zgarnęłam alkohol z półki idąc do kasy. Czułam jego spojrzenie na plecach i słyszałam ciche kroki za sobą. Do domu szłam z ogromnym bananem na twarzy. Wdrapałam się po schodach do mojego zagraconego mieszkania. Rzuciłam zakupy na blat i rozpakowałam je, zostawiając jeszcze ciepłe bułki i jakąś wędlinę na wierzchu. Nie ukrywajmy, byłam cholernie głodna. Naszykowałam sobie kilka kanapek i uwaliłam się w moim ulubionym fotelu. Opychałam się smakowitymi sandwichami. Co jest lepszego od jedzenia? No tak: seks, spanie i picie. W tej kolejności. Przebrałam się w czysty dres, a kiedy szłam do łazienki aż podskoczyłam z zaskoczenia.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - pisnęłam poirytowana. W korytarzu stał Al w całej swojej okazałości, z czekoladą w jednej ręce i szkocką w drugiej.
- Chyba nie powiesz mi, że nie widzisz. Stoję - pomachał mi butelką przed nosem. - A, że nie chciałaś przyjść na drinka, drink przyszedł do ciebie.
Bezceremonialnie wpakował się do kuchni, zostawił alkohol na blacie i rozpakował czekoladę, zjadając pierwszy rząd.
- Człowieku, ja cię nie zapraszałam, mam co robić, a drinka zrobię sobie sama - patrzyłam na niego z irytacją. On sobie pozwala na za dużo.
- Ale towarzystwa tu nie masz, więc jestem ci potrzebny.
- Potrzebuję kogoś inteligentnego, więc mam siebie, a ty… Jak już chcesz tu zostać to możesz przydać się jako pomoc - uśmiechnęłam się jak kobieta z diabelskim planem.







Hejka Wam w nowym rozdziale. :)
I co myślicie? Lubicie takiego rodzinnego Ala?
Zostawcie wszystkie opinie w komentarzach, i te pozytywne, i te z uwagami.
To, że ktoś (czyt. Wy) czyta i komentuje jest ogromną motywacją. :D
Kolejny rozdział 11 października, nie mogę się doczekać!

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Jestem pod wrażeniem, naprawdę cudownie umiesz opisywać uczucia. Za każdym razem, gdy czytam Twoje rozdziały, szczególnie fragmenty o Mayi, czuję się, jakbym naprawdę miała wgląd w czyjeś myśli. Wszystko takie naturalne i niewymuszone - po prostu idealne!
    Co do rodzinnego Ala - jest świetny :3 Jego ciepło w stosunku do rodziny idealnie współgra z chłodem, którym obdarza innych ludzi. Całość tworzy portret typowego człowieka, któremu zależy tylko na rodzinie. Znam masę takich ludzi, sama też taka jestem i sądzę, że naprawdę dobrze wykreowałaś postać Alexa.
    A koniec rozdziału? Ohoho, to będzie się działo w następnej części xd Jakie zakończenie wniesie połączenie szkockiej i dobrej czekolady?
    Z niecierpliwością czekam na 11 października :*
    Ciepło pozdrawiam i życzę weny! Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział idealny. :) Al jest słodki kiedy jest taki opiekuńczy i rodzinny ^^ Coś mi się wydaje że Jo może się coś stać przez to odchudzanie, zwłaszcza po tabletkach kupionych w internecie. Maya... jej przemyślenia są takie głębokie i prawdziwe. Jednak jest mi jej żal. Nigdy nie była kochana a w dodatku ludzie ją wykorzystywali :(
    Z niecierpliwością czekam na 11 października :)
    Pozdrawiam ciepło :*

    OdpowiedzUsuń