piątek, 25 grudnia 2015

"Kocham Cię, ale..." - miniaturka

przeczytajcie notatkę pod postem

 Urodziła się krótko po wojnie. Stanów Zjednoczonych Ameryki zniszczenia nie dotknęły. Ba! One kwitły. Tak samo jak kwitła ona, piękna dwudziestoletnia brunetka o zielonych oczach i zadartym nosie. Cieszyła się życiem i dobrze, bo miała go przed sobą jeszcze mnóstwo. Tak, jak miała mnóstwo perspektyw na nie: bogaci rodzice, bogaty ukochany, który założył świetnie prosperującą i rozwijającą się firmę, i tylko pechowa ciąża nie wpisywała się w tę bajkę. I tutaj wszystko zaczęło się walić: rodzina się jej wyrzekła, czekała ją nieoczekiwana przeprowadzka do stolicy. Schody rosły z każdym stopniem, który zdołała pokonać, robiło się coraz trudniej. Potrzebowała znaleźć chwilą\ową pracę, bo nie umiała wytrzymać sama bez długich rozmów ze starszą o pięć lat siostrą i bez niego w domu, bo cały swój czas spędzał w firmie. Ale tu pojawił się kolejny problem, bo ludzie nigdzie nie chcą dzieciaka z brzuchem. Bolało. Kolejne próby kończyły się tym samym hasłem, - skontaktujemy się z panią - ale nikt nie pisał. To przykre, ale takie jest życie moje dziecko - powtarzała jej zawsze siostra, kiedy Carlie* rozpisywała się o swoich problemach. Odpowiedzi przestały przychodzić, ona się jednak nie poddała. Za to ukochany zaczął przebywać w domu. Rozpoczęli przygotowania do ślubu. Moment rozwiązania się zbliżał. Nadszedł dzień porodu. Ona została matką, ukochany ojcem. Caroline nazwała synka Pat. Był ślicznym dzieckiem, miał granatowe oczy taty i czarne, kręcone włosy mamy. Rozwijał się świetnie. Minął rok, drugi, piąty, siódmy, a ona dalej pisywała do domu rodzinnego, mimo że to stało się już niemodne. Tęskniła. Wiedziała jednak, że nie może wrócić, że nie czekają tam na dziewuchę, która na brzuch złapała młodzieńca, a jednak po prawie ośmiu latach znalazła w skrzynce różową kopertę, spryskaną ulubioną wodą toaletową jej siostry. I czytała list z zapałem, a z każdym słowem coraz więcej łez spływało po policzkach, by rozmazać czarny atrament wiecznego pióra, które jakiś czas temu sunęło po kartce papieru. Skończyła i schowała go do szuflady. Minęły lata. Doczekała się córki, straciła męża, a w pięć lat później i syna. Po krótkim czasie dostała od niego list, a jej reakcja była identyczna jak na wiadomość od siostry, tylko kiedy Emma pisała jej:

"Kocham Cę, ale nie pisz więcej. Nie pisz, bo umieram"

wiedziała, że mówi prawdę i nie obwiniała się o nic, ale ze świstka od Pata litery aż grzmiały:

"Kocham Cie, ale to Twoja wina. Nie szukaj mnie, bo i tak nie znajdziesz".

I wtedy taka się stała: zimna, oschła, zacięta i nieczuła. Nie przestała szukać, bo nie musiała, nigdy nawet nie zaczęła wypatrywać swojego ukochanego dziecka.



*Carlie - zdrobniłam tak imię Caroline

Wiem, że krótko, ale to w końcu miniaturka.
No nic, nie po to Was prosiłam o przeczytanie.

Chciałam Wam życzyć wesołych świąt
takich spokojnych, ciepłych, pełnych rodzinnej atmosfery.
miłości i dobroci. Żeby nie były czasem zmarnowanym na siedzenie na kanapie,
tylko spędzonym na rozmowie z najbliższymi. I szczęśliwego nowego roku,
chociaż sądzę, że jeszcze się spotkamy przed końcem obecnego.
Jeszcze raz wszystkiego dobrego!

2 komentarze:

  1. Bardzo ładny tekst, naprawdę. Tylko bardzo krótki. :")
    Przepraszam, że z opóźnieniem, ale tak jakoś wyszło, że nie miałam po prostu czasu na nic w święta, a później... Musiałam sukcesywnie wszystko nadrabiać. ;)
    Może zastanów się nad jakimś rozwinięciem? Bo miniaturka jest żałośnie krótka i nie można się w nią wczuć. Szkoda marnować dobrze zapowiadający się kawałek historii. ;)
    Trochę późno, ale mam nadzieję, że spędziłaś dobry czas podczas świąt Bożego Narodzenia, a ten rok będzie o wiele lepszy od poprzedniego! :D
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst miał być dłuższy, ale wyszło jak wyszło. Nie planuje go rozwijać, bo bedzie miał swojego rodzaju kontynuację w opowiadaniu parę rozdziałów po ślubie.

      Usuń