niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 8. 'Przy ołtarzu stoi już mężczyzna...' cz.2.

"Nigdy nie zakładaj się z diabłem. Może się zdarzyć tak, że przegrasz ten zakład."


~*~

Po 20 minutach zespół znowu zaczął grać. Alex odszedł od stołu, zostawiając mnie samą. Widziałam jak tańczył z najpiękniejszą druhną, słynną Josephine. Jackson wyglądała zjawiskowo: rude włosy upięte do góry w grecki kok, szara suknia idealnie komponowała się z butami i platynową biżuterią. Rozmawiali wirując w tańcu.
- Przepraszam, - usłyszałam za sobą męski głos - zatańczysz?
Wstałam i ułożyłam dłoń w jego wyciągniętej. On zaprowadził mnie na parkiet, luźno objął i poruszał w rytm muzyki.
- Z czyjej strony jesteś?- spróbował nawiązać rozmowę.
Nie bądź aspołeczna - myślałam - przecież już tu jesteś i dajesz się obejmować jakiemuś facetowi, porozmawiaj z nim.
- Właściwie z niczyjej, nikogo też nie znam. Dowiedziałam się, że idę na to wesele dziś rano.
- Przepraszam najmocniej, jestem Aaron.
- Maya. Jeśli ci to ułatwi to przyszłam tu z Alexem.
- Mnie przypadło iść samemu, więc poluję na takie ślicznotki.
Albo mi się wydawało, albo on do mnie mrugnął. Dupek.
- Żadna nie chciała czy z nadmiaru obowiązków zapomniałeś kogoś zaprosić? - zakpiłam.
- Mmm… - oblizał usta. - Ostry języczek. Tak się składa, że moja partnerka zachorowała.
Zmiana piosenki i wszyscy tańczyli przytulanego. Aaron postawił nie być gorszy. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął kołysać w rytm piosenki, tym samym kończąc rozmowę. Wywróciłam oczami i obserwowałam jak Alex i Jo przysuwają się w naszą stronę.
- Odbijamy - znany mi głos, znany dotyk na dłoni, która już nie leży na ramieniu Jo.
- Alex! - pisk Josephine rozniósł się po sali. - Nienawidzę cię, kretynie! - warknęła ruda już ułożona w ramionach Wittmore’a. Zaśmiałam się cicho.
- Nie wiedziałem, że potrafisz tańczyć - Al wymruczał mi do ucha.
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz.

~*~

Aaron przyciągnął do siebie czerwoną Jo, przycisnął jej głowę do swojego torsu, a ręce ułożył na lędźwiach dziewczyny.
- Znowu się spotykamy - mruknął jej we włosy.
- Nie bardzo mnie to cieszy - syknęła.
- Oj, przestań, nie jesteś już goła.
- Uderzyłabym cię, ale mam jeszcze trochę taktu.
- Dobrze wychowana gwiazdunia - wyśpiewał.
- Zamknij się już, co?
Tańczyli tak wtuleni w siebie, Jo zażenowana, Aaron zadowolony. Minęła jedna piosenka, druga, piąta, a on jej nie puszczał.
- Aaron, stary, jesteś potrzebny - Willy uratował życie Josie. Ten “potrzebny” wywrócił oczami, puścił zmęczoną dziewczynę i odszedł w stronę wyjścia.
- A ty, słońce, pójdziesz ze mną - Sophia pociągnęła siostrę za łokieć
- Gdzie mnie ciągniesz?
- Zobaczysz.
Obie doskonale wiedziały, że idą w stronę pokoi. Josephine czuła przez skórę, że szykują się kłopoty. Ale co ona takiego zrobiła? Przekona się za chwilę, a tymczasem szła jak więzień za katem na skazanie. Mijały kolejne drzwi w ich wielkiej willi, którą tak dobrze znały - sypialnia rodziców, pokoje gościnne, pokój Sophii - cel ich podróży.
Weszły do środka, popychając drzwi. Młodsza Jackson usadowiła się na ogromnym łóżku i z ciekawością patrzyła na dwie pozostałe członkinie rodziny. Zrobiła oczy kota ze Shreka i obserwowała ich twarze.
- O co chodzi? Macie miny jak kot srający na pustyni - wyszczerzyła się. Najważniejsza zasada: nigdy nie trać humoru.
- Wyrażaj się Josephine - fuknęła Marylin.
- Co ty masz na sobie?! - pisnęła O’Connor. - Co mają na sobie Amanda i Kirsten?!
- Sukienki - wzruszyła ramionami. - Chyba nie powiesz, że ci się nie podobają. Są świetne i genialnie pasują do ceremonii, róż, biel i szarość idealnie się komponują - przybrała dobrą minę do złej gry. W dwóch pozostałych kobietach aż się gotowało. Marylin uchyliła wieko dużego pudła i gwałtownie wyszarpnęła z niego sukienkę zawiniętą w papier. Tę sukienkę, którą miały mieć na sobie Jo i reszta.
- W takim razie, co to jest? - warknęła i potrząsnęła delikatną tkaniną.
- Babcyna kiecka, w którą chciałyście mnie wcisnąć - dalej się szczerzyła. Teraz tylko nie jestem pewna czy to z nerwów zastygła jej twarz, czy może raczej delikatnie bawiła ją ta sytuacja.
- Josephine! Zachowuj się! Za kogo ty się uważasz?! Sophia wybrała takie sukienki, więc powinnaś była to uszanować i włożyć tę śliczną sukienkę - wrzasnęła Marylin.
Sophia powstrzymywała łzy, które kręciły się jej od dłuższego czasu w kącikach oczu. To nie tak, że jej się nie podobało, kreacje druhen były naprawdę piękne, ale bolały ją ostre słowa matki, bo to ona wybrała kolor i długość, ona właśnie karciła Josephine, mimo że wcześniej zrobiła to samo z czymś ważniejszym. Przytknęła chusteczkę higieniczną do oczu. Obiecywała sobie pod nosem, że się nie rozpłacze, przecież to jej wielki dzień.
- Przestańcie! Obie! Natychmiast! - krzyknęła w końcu, po czym zwróciła się do matki: - Ty mi to zrobiłaś z suknią ślubną, a jeśli o ciebie chodzi - odwróciła się do Jo - sukienka jest piękna, naprawdę. Szkoda tylko, że tego ze mną nie skonsultowałaś. A, przy okazji: cudne buty.
Josie uśmiechała się lekko, tymczasem Marylin siedziała osłupiała na fotelu, zastanawiając się jak Sophia mogła być dla niej tak “okropna”.

~*~

Aaron i Will siedzieli przy barze i kończyli 2 kolejkę. Wittmore opisywał każdą dziewczynę, którą zobaczył 1 słowem: brzydka, niezła, ujdzie, ładna, za stara, za niska, laska, brałbym.
- Ta Josephine jest cholernie seksowna. Pociąga mnie. Mógłbym ją przelecieć - rozmarzył się i wypił shota.
- Stary, nie klej się do siostry mojej żony.
- Już tam żony. Kochanki na dłużej - kolejny kieliszek.
- Wypiłeś już za dużo, odpuść sobie już dzisiaj - zabrał mu szkło.
- Ty jesteś niepoważny?! - szatyn warknął, a jego złote oczy błysnęły. - Jest dopiero 24.
- Tak. Jest dopiero 24, a ty JUŻ jesteś pijany.
- Już tam pijany, może lekko poza trzeźwością - pokazał rząd idealnie białych zębów i zabrał jakiegoś drinka od barmana. Rzeczywiście był pijany, ale to dla niego takie typowe. Brakowało tylko żeby coś wciągnął i z kimś się przespał. Will przed Sophią i może jeszcze na początku ich związku też taki był: nieodpowiedzialny, lubiący się bawić i zmieniać kobiety jak rękawiczki. Żaden nie mógł obiecać, że zostanie prawiczkiem do ślubu.
Wittmore oderwał wzrok od jakiegoś martwego punktu gdzieś w sali.
- Prześpię się z nią - wypowiedział po dłuższej chwili milczenia. William aż się zachłysnął, słysząc słowa przyjaciela. - A może nawet zostanie moją żoną, e... znaczy, kochanką bardziej na poważnie.
- Ty i żona? - zakpił pan młody. - Mogę się założyć, że będziesz wiecznym kawalerem, a o dzieciach już nie wspomnę.
- Ile dajesz?
- Skaczemy ze spadochronem i 1000$ dla ciebie jeśli spełnisz chociaż jeden z tych warunków - wyciągnął rękę w stronę świadka.
- Stoi - uścisnęli sobie ręce.

~*~

Siedziałam przy stole, sącząc jakieś pyszne, czerwone wino. Alkohol szumiał mi już trochę w głowie, może bardziej niż trochę. Odrzuciłam już każdą propozycję tańca. Byłam bardzo zmęczona, nogi mi odpadały, bo, kiedy nie prosił Alex, to ktoś inny zabierał mnie na parkiet. Miałam nawet okazję poznać pana Jacksona (w życiu nie powiedziałabym, że on i Alex są rodziną), pana młodego (bardzo interesujący, młody człowiek) i parę gwiazd, w tym: Daniela Craiga, Toma Feltona, Matta Damona, Dylana O’Briena, a także ich partnerki. Wciąż nie mogę uwierzyć, że przez jeden wieczór rozmawiałam z tyloma osobami.
Ktoś wyrwał mnie z letargu i lekkiego otępienia, kładąc dłonie na moich ramionach i zaczął mnie masować. Tym kimś nie mógł być nikt inny, a Alex. Poczułam jego oddech na karku.
- Może jednak skusiłabyś się na taniec? Ze mną? - wymruczał.
- Naprawdę lubię tańczyć, ale już nie mogę. Jest po drugiej, a ja zeszłam z parkietu w sumie może na półtorej godziny. Usiądź ze mną, porozmawiaj, napij się - poruszyłam kieliszkiem. Al usiadł obok mnie i go zabrał. Płyn zawirował, blondyn go powąchał i upił łyk.
- Cheval Blanc rocznik 1886, białe jest zdecydowanie lepsze - zacmokał i oddał mi szkło. - Chodź, przedstawię cię rodzicom, bo nie miałem jeszcze okazji.
Pociągnął mnie w głąb willi, prosto do państwa Jackson, którzy stali przy jednej z kolumn i rozmawiali z Josephine.
- Mamo, tato, Josie - odezwał się kiedy już byliśmy obok.
- Panienka Maya - uśmiechnął się George. No tak, zamieniliśmy już kilka słów. Skinęłam mu delikatnie głową.
- Tak, Alexandrze? Dobrze się bawisz? - Marylin nie zwracała na mnie uwagi.
- Chciałem wam przedstawić Mayę - wyszczerzył się.
- Kolejna lafirynda, z którą sypiasz? - zakpiła pani Jackson po francusku, myśląc, że jej nie zrozumiem.
- Przepraszam, nie wiem co pani wie o życiu syna, ale na pewno więcej, niż o moim i może być pani pewna, że nie jestem jedną z tych za które mnie pani ma - odpowiedziałam jej w tym samym języku, zakryłam oczy i odeszłam żeby nie widzieli jak łzy ściekają mi z kącików. Przed oczami stanęły mi lata z Alanem, to jak mnie poniżał, bił, wszystko do czego mnie zmuszał. Wybiegłam z domu, na szkło, zdjęłam buty i pobiegłam dalej wzdłuż brzegu. Było już ciemno, potykałam się o własne nogi, o piasek. Upadłam na kolana, topiąc dłonie w piachu i wodzie. Szum morza przeszywał moją głowę, a może to alkohol? Sama nie wiem.

~*~

- Jo! - ryknął, przeszukując tłum wzrokiem. - Josephine!
Przesuwał się pomiędzy tańczącymi, klnąc pod nosem i niekoniecznie czerpiąc przyjemność z lżejszych i mocniejszych trąceń rękami. Przemieszczał się w stronę willi coraz bardziej zniecierpliwiony. Złapał ją w głębi. Stała przy jednej z półek, na której stały puste kieliszki po winie. W ręku trzymała kolejny, pełen w ¾ wysokości czaszy.

- Czego chcesz kretynie? - warknęła dość upojona. Nie było to dziwne, bo zabawa zbliżała się już do końca.
- Mam propozycję nie do odrzucenia - uśmiechnął się szelmowsko, a ona uniosła brwi. - Prześpij się ze mną. Nie pożałujesz.
- Mówisz poważnie? - zmrużyła oczy i opróżniła szkło. Szatyn przysunął się do niej i objął ją w talii.
- Tak poważnie jak tylko może mówić pijany facet.
Pociągnęła go za sobą na piętro. Szli tak nie odrywając się od siebie. W pewnym momencie wpadli do pokoju Josie i od razu poleciały ubrania. Zdjęła marynarkę Aarona, a on rozpiął suwak kreacji. Spadły ramiączka, a delikatna tkanina osunęła się na biodra, odkrywając kształtne piersi i wystające kości dziewczyny. Szarpała się z guzikami koszuli i zniecierpliwiona rozerwała je gwałtownie, zrywając ją z mężczyzny. Wyglądał tak cholernie seksownie. Przesunęła smukłymi palcami po wszystkich liniach mięśni. Zdjął spodnie i stanął przed nią w samych bokserkach, ona zsunęła do końca suknię. Przywarli do siebie w długim, namiętnym pocałunku, badając palcami każdy centymetr swoich ciał. Padli na łóżko zatapiając się w sobie. Ochłapy bielizny wylądowały w przeciwnym kącie.

~*~

Leżeli nadzy na pościeli, próbując uregulować ciężkie oddechy. On trzymał dłoń na jej pośladkach, ona na jego torsie.
- Miałeś rację, nie żałuję.
- Mam propozycję: sypiaj ze mną. Żadnych uczuć, tylko seks.
- Bredzisz, - uśmiechnęła się szyderczo - ale zgoda. Żadnych uczuć, romantycznych bzdur, DZIECI, masz pamiętać o antykoncepcji, chyba, że będę brała tabletki, uzgodnimy to jeszcze. Jesteśmy na wyłączność, nie chcę się zarazić jakimś choróbskiem. Umawiamy się tam, gdzie pasuje nam obojgu. Mogę być na planie i w Hollywood też mam potrzeby.
- Stoi - wyciągnął do niej rękę, ale ona odrzuciła ją i przypieczętowała ich umowę namiętnych pocałunkiem. Wstała z łóżka, włożyła obcasy i na gołe ciało wciągnęła sukienkę.
- Idę pożegnać gości - i wyszła.
Aaron uśmiechnął się pod nosem. Jo była naprawdę dobra w łóżku, a poza tym podobało mu się jej podejście do sprawy. Zapowiadało się świetnie: miał piękną, zadziorną, seksowną kochankę. I to bez zobowiązań. Żyć nie umierać. Wyciągnął papierosa i włożył go między zęby, a później ubrał się na tyle, na ile pozwoliło mu rozdarcie koszuli. Otworzył okno i przyglądał się zabawie.
Tłum się przerzedził, zostali tylko młodzi, ich rodzice i przyjaciele. Słońce już wschodziło i dawało piękną poświatę na wzburzone wody morza. Josie też już stukała szpilkami po szkle, mijając kolejne osoby. Wyglądała nieco inaczej, niż zanim trafiła dzisiaj do tego pokoju - makijaż jej się nieco starł, włosy opadały kaskadą na plecy, a nie wiły po głowie w wymyślnym, greckim koku, nie szła już elegancko i z gracją, a tak jak przeciętna kobieta, nie do końca obeznana z wysokimi butami, chociaż wciąż niesamowicie seksownie. Zgasił fajkę, rzucił peta na podłogę i wyszedł.






Trochę mnie tu nie było , co? Nawet nie wiecie jak za Wami tęskniłam.
Bardzo za tę przerwę przepraszam. Mam nadzieję, że szkoła mnie tak nie przywali
i że kolejny rozdział będę mogła dodać szybciej.
Pozdrawiam wiernych czytelników i dziękuję za Wasze wsparcie.



4 komentarze:

  1. Rzeczywiście Cię nie było przez dość długi odcinek czasu, ale... Grunt, że jesteś. :)
    Rozdział podobał mi się. Najbardziej poruszyła mnie scena, w której Alex przedstawia Mayę swoim rodzicom. Ach... Mogłabym się trochę rozpisać na temat możliwych uczuć czy rozterek, ale stwierdziłam, że nie będę przynudzać. :D
    Życzę groma weny!
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie tęskniłam *-*
    Rozdział cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział, super blog.
    Twoje opowiadanie jest...inne. Tak, to idealne słowo. Inne, w pozytywnym znaczeniu. Z każdym rozdziałem mnie coraz bardziej zadziwiasz.
    Nie mogę się doczekać kolejnych części. Kiedy się pojawią? Czekam!
    Buziaki,
    Less Sill~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdzialy staram sie publikowac co 2 tygodnie moze ostatnio srednio mi to wyszlo ale wracam do regularnosci. Bardzo ciesze sie ze Ci sie podoba i mam nadzieje ze zostaniesz na stale. :) Do nastepnego :)

      Usuń